"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 0
24.07.2015
Dzisiaj zaczęliśmy urlop. Dawno nigdzie nie byliśmy, trzeba nareszcie odpocząć. Odpocząć od pracy, codziennych obowiązków. Wymyśliliśmy, że w tym roku objedziemy Polskę dookoła, jak najbliżej granic. Skąd taki pomysł? Chcieliśmy jechać gdzieś dalej - do Gruzji, Rumunii, Albanii. Ale mamy 11 miesięczną córeczkę i nie byliśmy pewni, czy dziadkowie poradzą sobie z Jagodą. Chcieliśmy też w razie potrzeby mieć możliwość szybkiego powrotu. Poza tym cudze chwalicie, swego nie znacie. Polska jest przecież tak piękna, tak różnorodna. Przeszkodą były też moje umiejętności. Delikatnie mówiąc, słaba ze mnie motocyklistka. Na bocznych, szutrowych drogach moja prędkość spada do 30 km/h, nawet przy dobrych wiatrach. W Polsce można w razie czego wrócić na asfalt – najwyżej Łukasz będzie trochę marudzić. A do Gruzji, Albanii, Rumunii nie jechalibyśmy sami. Nie chciałam nikogo spowalniać. Dodatkowo nastawiliśmy się na jazdę i nie chcieliśmy niczego zwiedzać. Zwiedzanie nas nie bawi, przynajmniej nie teraz. Jak przyjdzie czas, to z Jagodą zwiedzimy nasz piękny kraj.
Na wyjazd do Maroka 2 tygodnie kompletowałam rzeczy, tym razem spakowaliśmy się w 2 godziny. Jagoda nam "pomagała".
Popołudniu wyruszyliśmy z Poznania do Międzyrzecza. Po motocykle i przekazać Jagodę dziadkom. Po przyjeździe do Międzyrzecza ja przekazałam "instrukcję obsługi córki", a Łukasz przygotował motocykle i spakował tobołki na nasze osiołki.
Około godziny 22:00 wszystko było gotowe. Następnego dnia rozpoczniemy naszą przygodę.
Dystans: 100 km
Śniadanie, obiad i kolacja: w domu
Nocleg: w domu
C.D.N.
Dzień 0
24.07.2015
Dzisiaj zaczęliśmy urlop. Dawno nigdzie nie byliśmy, trzeba nareszcie odpocząć. Odpocząć od pracy, codziennych obowiązków. Wymyśliliśmy, że w tym roku objedziemy Polskę dookoła, jak najbliżej granic. Skąd taki pomysł? Chcieliśmy jechać gdzieś dalej - do Gruzji, Rumunii, Albanii. Ale mamy 11 miesięczną córeczkę i nie byliśmy pewni, czy dziadkowie poradzą sobie z Jagodą. Chcieliśmy też w razie potrzeby mieć możliwość szybkiego powrotu. Poza tym cudze chwalicie, swego nie znacie. Polska jest przecież tak piękna, tak różnorodna. Przeszkodą były też moje umiejętności. Delikatnie mówiąc, słaba ze mnie motocyklistka. Na bocznych, szutrowych drogach moja prędkość spada do 30 km/h, nawet przy dobrych wiatrach. W Polsce można w razie czego wrócić na asfalt – najwyżej Łukasz będzie trochę marudzić. A do Gruzji, Albanii, Rumunii nie jechalibyśmy sami. Nie chciałam nikogo spowalniać. Dodatkowo nastawiliśmy się na jazdę i nie chcieliśmy niczego zwiedzać. Zwiedzanie nas nie bawi, przynajmniej nie teraz. Jak przyjdzie czas, to z Jagodą zwiedzimy nasz piękny kraj.
Na wyjazd do Maroka 2 tygodnie kompletowałam rzeczy, tym razem spakowaliśmy się w 2 godziny. Jagoda nam "pomagała".
Popołudniu wyruszyliśmy z Poznania do Międzyrzecza. Po motocykle i przekazać Jagodę dziadkom. Po przyjeździe do Międzyrzecza ja przekazałam "instrukcję obsługi córki", a Łukasz przygotował motocykle i spakował tobołki na nasze osiołki.
Około godziny 22:00 wszystko było gotowe. Następnego dnia rozpoczniemy naszą przygodę.
Dystans: 100 km
Śniadanie, obiad i kolacja: w domu
Nocleg: w domu
C.D.N.
- zimny
- swobodny rider
- Posty: 2901
- Rejestracja: 28.08.2010, 08:30
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Garwolin
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Sympatycznie się zaczyna A trampek czysty jak z salonu
Trampkarz emeryt.
DL1000 AL8
DL1000 AL8
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 1
25.07.2015
Jagoda obudziła mnie o godz. 4:00. Po zabraniu jej do łóżka udało się jeszcze na chwilkę zdrzemnąć. O 6:00 Jagoda już nie dała się ubłagać. Trzeba było wstać i pobawić się z córką. Koniec spania. Ranek minął powoli.
Wyruszyliśmy o godzinie 11:00. Niestety padał deszcz, ale nie chcieliśmy dłużej czekać. Mieliśmy przed sobą długą drogę. Ubraliśmy się więc w pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę. Pogoda była jednak dla nas łaskawa. Po chwili deszcz ustał i od tej pory mijał nas bokiem. Nie pamiętam dokładnie przez jakie miejscowości przejeżdżaliśmy, ale te wszystkie informacje można odtworzyć z zapisanej trasy. Najważniejsze, że trzymaliśmy się blisko granicy …
i że jechaliśmy bocznymi drogami.
Pierwsza przeprawa promem.
Trasy były bardzo urokliwe, ale było też dużo dróg brukowych, za którymi nie przepadam.
Na domiar złego zbliżała się burza. Łukasz widząc błyskawice zarządził postój. Na placu zabaw była zadaszona altana.
Schowaliśmy się w niej i wtedy lunął deszcz. Mieliśmy szczęście. Pod wiatą stali jacyś mężczyźni. Ponieważ rozmowa się nie kleiła zostawili nas samych. Na pytanie, czy możemy zostać pod wiatą, powiedzieli, że tak. W przypadku jakiś problemów mieliśmy się na nich powołać. Szkoda tylko, że się nie przedstawili.
Po chwili deszcz ustal. Mogliśmy jechać dalej, ale na moje nieszczęście była to droga brukowana. A od bruku gorszy jest tylko mokry bruk. Trudno. Będę jechać jeszcze wolniej. Bruk się jednak szybko skończył, za to pojawiły się liście i gałęzie na drodze, a nawet przewód linii NN, który na szczęście był odłączony.
Zaczęłam odczuwać zmęczenie. Jednak piękne widoki były tego warte.
Około godz. 19:00 zaczęliśmy szukać noclegu. Jak się okazało, za późno. W tym rejonie infrastruktura turystyczna jest słabo rozwinięta: nie było prawie żadnych kierunkowskazów na agroturystyki. Łukasz w końcu stanął na stacji benzynowej w Bogatyni i zaczął szukać noclegu w Internecie. A tu psikus. Wszystkie pokoje były zajęte przez robotników pracujących przy rozbudowie elektrowni. W końcu udało nam się znaleźć nocleg za 50 zł od osoby. Sporo. Byłam jednak tak zmęczona, że nie przejechałabym już ani jednego kilometra więcej. Gdyby Łukasz nie znalazł tego noclegu, zostałabym na stacji benzynowej.
Pokój wynajęliśmy od właściciela serwisu samochodowego, który pozwolił nam zamknąć motocykle w warsztacie.
I cale szczęście, bo gdyby motocykle nie były zamknięte w warsztacie, chyba nie mielibyśmy czym jechać dalej. W Bogatyni gołym okiem widać biedę, a ludzie nie są mili. Właściciel warsztatu powiedział nam, że kradną na potęgę. Codziennie mają włamania. Nie czułam się tam bezpiecznie.
Ponieważ byliśmy głodni, po przebraniu się w normalne rzeczy ruszyliśmy w miasto.
Najpierw do Tesco po zakupy na śniadanie. Na kolację mieliśmy pójść do Domu Zegarmistrza. Podobno można tam dobrze zjeść. Zrobiło się jednak ciemno, a okoliczna ludność nie wzbudziła naszego zaufania. Musiał wystarczyć hot dog z Orlenu. Wróciliśmy do pokoju.
Do pokoju wchodziło się od tyłu budynku.
Gdy mocowaliśmy się z drzwiami wejściowymi ku naszemu zaskoczeniu zza winkla wyszedł dresiarz z dwoma kijami bejsbolowymi i burknął pod nosem "dobry wieczór". Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Pan z kijami bejsbolowymi zniknął za rogiem. Ale co to za problem, aby do pokoju wrzucić przez okno kamień. W głowie kłębiły mi się czarne myśli, powstawały najczarniejsze scenariusze. Wysłaliśmy do właściciela smsa z zapytaniem, czy to może jakaś specjalna forma ochrony. Zaskoczony właściciel, od razu wysłał do nas prawdziwą ochronę. Czułam się jak w zamkniętej klatce, czekając na cios. Nici ze spokojnej nocy. Nawet piwo nie smakowało.
https://www.youtube.com/watch?v=6y5OWi2M0_I
Dystans: 353 km
Obiad na Orlenie: 25 zł
Kolacja: 10 zł
Nocleg: 50 zł/os
C.D.N
Dzień 1
25.07.2015
Jagoda obudziła mnie o godz. 4:00. Po zabraniu jej do łóżka udało się jeszcze na chwilkę zdrzemnąć. O 6:00 Jagoda już nie dała się ubłagać. Trzeba było wstać i pobawić się z córką. Koniec spania. Ranek minął powoli.
Wyruszyliśmy o godzinie 11:00. Niestety padał deszcz, ale nie chcieliśmy dłużej czekać. Mieliśmy przed sobą długą drogę. Ubraliśmy się więc w pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę. Pogoda była jednak dla nas łaskawa. Po chwili deszcz ustał i od tej pory mijał nas bokiem. Nie pamiętam dokładnie przez jakie miejscowości przejeżdżaliśmy, ale te wszystkie informacje można odtworzyć z zapisanej trasy. Najważniejsze, że trzymaliśmy się blisko granicy …
i że jechaliśmy bocznymi drogami.
Pierwsza przeprawa promem.
Trasy były bardzo urokliwe, ale było też dużo dróg brukowych, za którymi nie przepadam.
Na domiar złego zbliżała się burza. Łukasz widząc błyskawice zarządził postój. Na placu zabaw była zadaszona altana.
Schowaliśmy się w niej i wtedy lunął deszcz. Mieliśmy szczęście. Pod wiatą stali jacyś mężczyźni. Ponieważ rozmowa się nie kleiła zostawili nas samych. Na pytanie, czy możemy zostać pod wiatą, powiedzieli, że tak. W przypadku jakiś problemów mieliśmy się na nich powołać. Szkoda tylko, że się nie przedstawili.
Po chwili deszcz ustal. Mogliśmy jechać dalej, ale na moje nieszczęście była to droga brukowana. A od bruku gorszy jest tylko mokry bruk. Trudno. Będę jechać jeszcze wolniej. Bruk się jednak szybko skończył, za to pojawiły się liście i gałęzie na drodze, a nawet przewód linii NN, który na szczęście był odłączony.
Zaczęłam odczuwać zmęczenie. Jednak piękne widoki były tego warte.
Około godz. 19:00 zaczęliśmy szukać noclegu. Jak się okazało, za późno. W tym rejonie infrastruktura turystyczna jest słabo rozwinięta: nie było prawie żadnych kierunkowskazów na agroturystyki. Łukasz w końcu stanął na stacji benzynowej w Bogatyni i zaczął szukać noclegu w Internecie. A tu psikus. Wszystkie pokoje były zajęte przez robotników pracujących przy rozbudowie elektrowni. W końcu udało nam się znaleźć nocleg za 50 zł od osoby. Sporo. Byłam jednak tak zmęczona, że nie przejechałabym już ani jednego kilometra więcej. Gdyby Łukasz nie znalazł tego noclegu, zostałabym na stacji benzynowej.
Pokój wynajęliśmy od właściciela serwisu samochodowego, który pozwolił nam zamknąć motocykle w warsztacie.
I cale szczęście, bo gdyby motocykle nie były zamknięte w warsztacie, chyba nie mielibyśmy czym jechać dalej. W Bogatyni gołym okiem widać biedę, a ludzie nie są mili. Właściciel warsztatu powiedział nam, że kradną na potęgę. Codziennie mają włamania. Nie czułam się tam bezpiecznie.
Ponieważ byliśmy głodni, po przebraniu się w normalne rzeczy ruszyliśmy w miasto.
Najpierw do Tesco po zakupy na śniadanie. Na kolację mieliśmy pójść do Domu Zegarmistrza. Podobno można tam dobrze zjeść. Zrobiło się jednak ciemno, a okoliczna ludność nie wzbudziła naszego zaufania. Musiał wystarczyć hot dog z Orlenu. Wróciliśmy do pokoju.
Do pokoju wchodziło się od tyłu budynku.
Gdy mocowaliśmy się z drzwiami wejściowymi ku naszemu zaskoczeniu zza winkla wyszedł dresiarz z dwoma kijami bejsbolowymi i burknął pod nosem "dobry wieczór". Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Pan z kijami bejsbolowymi zniknął za rogiem. Ale co to za problem, aby do pokoju wrzucić przez okno kamień. W głowie kłębiły mi się czarne myśli, powstawały najczarniejsze scenariusze. Wysłaliśmy do właściciela smsa z zapytaniem, czy to może jakaś specjalna forma ochrony. Zaskoczony właściciel, od razu wysłał do nas prawdziwą ochronę. Czułam się jak w zamkniętej klatce, czekając na cios. Nici ze spokojnej nocy. Nawet piwo nie smakowało.
https://www.youtube.com/watch?v=6y5OWi2M0_I
Dystans: 353 km
Obiad na Orlenie: 25 zł
Kolacja: 10 zł
Nocleg: 50 zł/os
C.D.N
Ostatnio zmieniony 20.10.2015, 16:37 przez adamsluk, łącznie zmieniany 1 raz.
- HerkulesWPR
- miejski lanser
- Posty: 390
- Rejestracja: 25.10.2013, 20:33
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Pruszków
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Bardzo fajnie się zapowiada, czekam na dalsza relacje.
Bogatynia to dziwne miasto, z jednej strony blisko zachodu i kopalnia wiec powinno być bogate z drugiej to co piszesz ludzie nie ufni i wieje groza.
Bogatynia to dziwne miasto, z jednej strony blisko zachodu i kopalnia wiec powinno być bogate z drugiej to co piszesz ludzie nie ufni i wieje groza.
-
- emzeciarz agroturysta
- Posty: 268
- Rejestracja: 23.01.2012, 21:19
- Mój motocykl: XL700V
- Lokalizacja: Poznań
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Znam ciąg dalszy ale czekam na fotorelacje
- coreball
- miejski lanser
- Posty: 374
- Rejestracja: 04.03.2012, 10:59
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Koziegłowy
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Dajecie dalej. Na razie trzymacie w napięciu...
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 2
26.07.2015
Po przebudzeniu ucieszyliśmy się, że noc już minęła i jest jasno. Można otworzyć drzwi i okno. Śniadanie jakoś nie smakowało - chyba stres z wczorajszego wieczora dał się nam we znaki. Ruszyliśmy z tobołkami do warsztatu po motocykle, mając nadzieję, że nikt ich nie ukradł. Na szczęście były całe i zdrowe. Po interesującej rozmowie z właścicielem warsztatu ruszyliśmy w kierunku Trójstyku. Nie chciało mi się tam jechać. Miałam dość wąskich brukowanych dróg, ale Łukasz obstawał przy swoim. I dobrze zrobił, bo warto tam pojechać. Po drodze zobaczyliśmy wyrobisko.
A do Trójstyku prowadziła malownicza, wąska asfaltowa droga wśród pól.
Nie było problemów z dojazdem.
Gdy dojechaliśmy, na wietrze łopotały trzy flagi - polska, niemiecka i czeska. Po polskiej stronie przy ognisku stał czeski wędrowny grajek i popijał winko.
Ponieważ w tankbagu mieliśmy bułki ze śniadania, zaproponowałam je temu panu, a on w podziękowaniu zagrał nam na do widzenia utwór Bacha. Wzruszyłam się. To było piękne.
Ten miły akcent dał nam siły do dalszej podróży. Znowu nie pamiętam przejechanej trasy, ale można ją sprawdzić na śladzie. Ważne jest to, że dzisiaj był asfalt i prawie żadnego bruku. Do tego ładne widoki …
i mnóstwo fajnych zakrętów.
Po drodze przejeżdżaliśmy przez Karpacz. GPS prowadził nas bardzo alternatywną trasą do czasu, aż droga skończyła się zakazem wjazdu.
W Karpaczu było mnóstwo ludzi. Szczerze mówiąc, to nie jest nasza bajka. Nie przepadam za tego typu miejscami. Jest tam zbyt wielu ludzi, a ja nie lubię takiego tłoku i dźwięku automatów do gry. Szybko stamtąd uciekliśmy.
GPS prowadził nas wąskimi drogami skrupulatnie omijając główne drogi. Choć tu nawet 3-cyfrowe drogi wojewódzkie wydają się być inne niż te u nas w Wielkopolsce i Lubuskim. Od dziś nie ma dla mnie podziału na drogi krajowe, wojewódzkie i powiatowe. Ten podział nic nie znaczy. Czasami drogi powiatowe były w o wiele lepszym stanie niż drogi wojewódzkie. Od tego momentu zaczęłam dzielić drogi na gładkie, łaciate lub dziurawe.
Zbliżała się pora obiadowa. Nauczeni wczorajszym doświadczeniem, stwierdziliśmy, że w trakcie dnia musimy zjeść obiad, a noclegu należy szukać już od godziny 18:00.
W smażalni ryb pod Chojnikiem zatrzymaliśmy się na tradycyjną górską rybkę:) Zdecydowaliśmy się na to miejsce, ponieważ było tam sporo ludzi, a to jest moim zdaniem wyznacznikiem dobrego jedzenia. Nie rozczarowaliśmy się. Rybki na prawdę były smaczne.
Po obiedzie mój nastrój zdecydowanie się poprawił. Jazda po bocznych drogach znowu zaczęła mi sprawiać przyjemność ...
... do czasu, gdy na jednej z takich dróg za Łukaszem wyskoczył ogromny wilczur, który miał apetyt na świeżą łydkę. Łukasz zgodnie ze sztuką zwalniał, a gdy pies go doganiał dodawał gaz. Łukasz zwalniał, pies podbiegał, Łukasz przyspieszał ..... i tak kilka razy, aż udało mu się zmęczyć przeciwnika. Byłam przerażona, bo ja też musiałam przejechać obok tego wilczura. Całe szczęście, że był tam asfalt, a nie droga szutrowa lub bruk. Udało mi się utrzymać tempo. Ja sama zgubiłam drugiego burka, który był jednak tak mały, że nie doskoczyłby mi nawet do pięt. Natomiast wilczur był już tak zmęczony, że tylko łypnął na mnie okiem stwierdzając, że nie warto tracić dla mnie czasu. Dobrze, że byliśmy motocyklami. Nie wyobrażam sobie tam jazdy rowerem, do tego z małym dzieckiem.
Oprócz psa na drodze spotkaliśmy także krowę z cielakiem. Zostały z tyłu. Stado minęliśmy chwilę później. Jak widać także w Polsce jest dużo ciekawych użytkowników drogi.
Trasy były bardzo urokliwe.
Niestety zrobiło się późno. Czas szukać noclegu. Do Kudowy dojechaliśmy przez Lisią Przełęcz. Droga była przepiękna. Równa, pełna zakrętów i o tej porze już pusta. Łukasz mimo zmęczenia poczuł przypływ świeżej energii i pognał do przodu. Ja delektując się tym, ze nikt nie siedzi mi na ogonie, ćwiczyłam przeciwskręty.
Ponieważ w Kudowie był tłok, uznaliśmy, że noclegu poszukamy dalej. Zaraz za Kudową, w Jeleniowie, wypatrzyłam pokoje gościnne u Rubina. Wyglądały ładnie. Nie było jednak wolnych miejsc. Zapytaliśmy, czy ewentualnie moglibyśmy rozbić namiot na trawie, ale właściciel spojrzał na nas jak na wariatów i stwierdził, że nie ma takiej opcji. Chyba bał się, że mu zniszczymy trawnik. Noc spędziliśmy w gościńcu Solan, który wypatrzył Łukasz.
Gościniec mieścił się w byłej szkole podstawowej. Nawet dzwonek się ostał. Miał być normalnym dzwonkiem do drzwi, ale właściciel nie chciał denerwować sąsiadów. Wybór tego gościńca był strzałem w dziesiątkę. Przesympatyczny właściciel, dobre tanie piwko z kija i przystępne ceny. Gdyby nie było wolnych miejsc istniała możliwość rozbicia namiotu. Chcielibyśmy tu przyjechać z Jagodą.
Wieczorem Łukasz zajął się zgrywaniem nagrań z kamerki, a ja przeglądałam informator z atrakcjami turystycznymi. W okolicy jest mnóstwo miejsc do zwiedzania: ogród japoński, skalne miasto i wiele innych ciekawych miejsc. Ponadto w Kudowie jest polecana przez właściciela restauracja prowadzona przez Polaka i Czecha z polsko- czeską kuchnią. Czego chcieć więcej.
https://www.youtube.com/watch?v=Vxu3SiuoqCU
Dystans: 286 km
Śniadanie: 7 zł
Obiad: 50 zł
Kolacja: 7 zł
Nocleg: 30 zł/os.
C.D.N.
Dzień 2
26.07.2015
Po przebudzeniu ucieszyliśmy się, że noc już minęła i jest jasno. Można otworzyć drzwi i okno. Śniadanie jakoś nie smakowało - chyba stres z wczorajszego wieczora dał się nam we znaki. Ruszyliśmy z tobołkami do warsztatu po motocykle, mając nadzieję, że nikt ich nie ukradł. Na szczęście były całe i zdrowe. Po interesującej rozmowie z właścicielem warsztatu ruszyliśmy w kierunku Trójstyku. Nie chciało mi się tam jechać. Miałam dość wąskich brukowanych dróg, ale Łukasz obstawał przy swoim. I dobrze zrobił, bo warto tam pojechać. Po drodze zobaczyliśmy wyrobisko.
A do Trójstyku prowadziła malownicza, wąska asfaltowa droga wśród pól.
Nie było problemów z dojazdem.
Gdy dojechaliśmy, na wietrze łopotały trzy flagi - polska, niemiecka i czeska. Po polskiej stronie przy ognisku stał czeski wędrowny grajek i popijał winko.
Ponieważ w tankbagu mieliśmy bułki ze śniadania, zaproponowałam je temu panu, a on w podziękowaniu zagrał nam na do widzenia utwór Bacha. Wzruszyłam się. To było piękne.
Ten miły akcent dał nam siły do dalszej podróży. Znowu nie pamiętam przejechanej trasy, ale można ją sprawdzić na śladzie. Ważne jest to, że dzisiaj był asfalt i prawie żadnego bruku. Do tego ładne widoki …
i mnóstwo fajnych zakrętów.
Po drodze przejeżdżaliśmy przez Karpacz. GPS prowadził nas bardzo alternatywną trasą do czasu, aż droga skończyła się zakazem wjazdu.
W Karpaczu było mnóstwo ludzi. Szczerze mówiąc, to nie jest nasza bajka. Nie przepadam za tego typu miejscami. Jest tam zbyt wielu ludzi, a ja nie lubię takiego tłoku i dźwięku automatów do gry. Szybko stamtąd uciekliśmy.
GPS prowadził nas wąskimi drogami skrupulatnie omijając główne drogi. Choć tu nawet 3-cyfrowe drogi wojewódzkie wydają się być inne niż te u nas w Wielkopolsce i Lubuskim. Od dziś nie ma dla mnie podziału na drogi krajowe, wojewódzkie i powiatowe. Ten podział nic nie znaczy. Czasami drogi powiatowe były w o wiele lepszym stanie niż drogi wojewódzkie. Od tego momentu zaczęłam dzielić drogi na gładkie, łaciate lub dziurawe.
Zbliżała się pora obiadowa. Nauczeni wczorajszym doświadczeniem, stwierdziliśmy, że w trakcie dnia musimy zjeść obiad, a noclegu należy szukać już od godziny 18:00.
W smażalni ryb pod Chojnikiem zatrzymaliśmy się na tradycyjną górską rybkę:) Zdecydowaliśmy się na to miejsce, ponieważ było tam sporo ludzi, a to jest moim zdaniem wyznacznikiem dobrego jedzenia. Nie rozczarowaliśmy się. Rybki na prawdę były smaczne.
Po obiedzie mój nastrój zdecydowanie się poprawił. Jazda po bocznych drogach znowu zaczęła mi sprawiać przyjemność ...
... do czasu, gdy na jednej z takich dróg za Łukaszem wyskoczył ogromny wilczur, który miał apetyt na świeżą łydkę. Łukasz zgodnie ze sztuką zwalniał, a gdy pies go doganiał dodawał gaz. Łukasz zwalniał, pies podbiegał, Łukasz przyspieszał ..... i tak kilka razy, aż udało mu się zmęczyć przeciwnika. Byłam przerażona, bo ja też musiałam przejechać obok tego wilczura. Całe szczęście, że był tam asfalt, a nie droga szutrowa lub bruk. Udało mi się utrzymać tempo. Ja sama zgubiłam drugiego burka, który był jednak tak mały, że nie doskoczyłby mi nawet do pięt. Natomiast wilczur był już tak zmęczony, że tylko łypnął na mnie okiem stwierdzając, że nie warto tracić dla mnie czasu. Dobrze, że byliśmy motocyklami. Nie wyobrażam sobie tam jazdy rowerem, do tego z małym dzieckiem.
Oprócz psa na drodze spotkaliśmy także krowę z cielakiem. Zostały z tyłu. Stado minęliśmy chwilę później. Jak widać także w Polsce jest dużo ciekawych użytkowników drogi.
Trasy były bardzo urokliwe.
Niestety zrobiło się późno. Czas szukać noclegu. Do Kudowy dojechaliśmy przez Lisią Przełęcz. Droga była przepiękna. Równa, pełna zakrętów i o tej porze już pusta. Łukasz mimo zmęczenia poczuł przypływ świeżej energii i pognał do przodu. Ja delektując się tym, ze nikt nie siedzi mi na ogonie, ćwiczyłam przeciwskręty.
Ponieważ w Kudowie był tłok, uznaliśmy, że noclegu poszukamy dalej. Zaraz za Kudową, w Jeleniowie, wypatrzyłam pokoje gościnne u Rubina. Wyglądały ładnie. Nie było jednak wolnych miejsc. Zapytaliśmy, czy ewentualnie moglibyśmy rozbić namiot na trawie, ale właściciel spojrzał na nas jak na wariatów i stwierdził, że nie ma takiej opcji. Chyba bał się, że mu zniszczymy trawnik. Noc spędziliśmy w gościńcu Solan, który wypatrzył Łukasz.
Gościniec mieścił się w byłej szkole podstawowej. Nawet dzwonek się ostał. Miał być normalnym dzwonkiem do drzwi, ale właściciel nie chciał denerwować sąsiadów. Wybór tego gościńca był strzałem w dziesiątkę. Przesympatyczny właściciel, dobre tanie piwko z kija i przystępne ceny. Gdyby nie było wolnych miejsc istniała możliwość rozbicia namiotu. Chcielibyśmy tu przyjechać z Jagodą.
Wieczorem Łukasz zajął się zgrywaniem nagrań z kamerki, a ja przeglądałam informator z atrakcjami turystycznymi. W okolicy jest mnóstwo miejsc do zwiedzania: ogród japoński, skalne miasto i wiele innych ciekawych miejsc. Ponadto w Kudowie jest polecana przez właściciela restauracja prowadzona przez Polaka i Czecha z polsko- czeską kuchnią. Czego chcieć więcej.
https://www.youtube.com/watch?v=Vxu3SiuoqCU
Dystans: 286 km
Śniadanie: 7 zł
Obiad: 50 zł
Kolacja: 7 zł
Nocleg: 30 zł/os.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 20.10.2015, 16:38 przez adamsluk, łącznie zmieniany 3 razy.
- Qter
- swobodny rider
- Posty: 3404
- Rejestracja: 12.05.2011, 12:07
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Reguły
- Kontakt:
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
czytam bo umiem
jedziecie dalej?
PZDR
Qter
jedziecie dalej?
PZDR
Qter
Geniusz tkwi w prostocie...
we don't cry very hard
we don't cry very hard
- darqs
- osiedlowy kaskader
- Posty: 119
- Rejestracja: 21.04.2014, 21:37
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: SO
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
TAK, już dawno wróciliQter pisze:czytam bo umiem
jedziecie dalej?
PZDR
Qter
Trampkarze łączcie się, używajcie - Radio PMR 446
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 3
27.07.2015
Rano obudziliśmy się przed budzikiem wyspani, wypoczęci i gotowi do dalszej jazdy. Nie było żadnego pana z bejsbolami, który spędzałby nam sen z powiek. Tradycyjnie śniadanko z kawą i w drogę. Mieliśmy dobry czas.
Na początku przejeżdżaliśmy przez góry i było ciekawie. Mnóstwo zakrętów, nawet je polubiłam. Aż chciało się przyspieszyć i bardziej pochylić motocykl, ale niestety asfalt był mokry i trzeba było uważać. Dobrze, że wczoraj odpuściliśmy kilkanaście kilometrów z zaplanowanej trasy, ponieważ zmęczenie nie pozwoliłoby nam cieszyć się górskimi drogami. Po drodze minęliśmy Zieleniec, który był przepięknie oświetlony porannym słońcem.
Byłam zaskoczona, że Zieleniec tak się rozbudował. Byłam tam kilkanaście lat temu i na każdy wyciąg trzeba było kupować osobny karnet na wyciąg. Teraz Zieleniec wyglądał jak kurort w Alpach. Musimy tu wrócić zimą, być może znów przekonam się do szusowania po polskich stokach.
W Międzylesiu na stacji benzynowej spotkaliśmy ludzi podróżujących kamperem - starym fiatem ducato. Jechali gdzieś do Włoch. Dokąd ich oczy poniosą. Mieli tę przewagę, że nie musieli szukać noclegu. Też bym tak chciała. Fajny sposób podróżowania, szczególnie z dzieckiem. Jagody na motocykl nie weźmiemy, a do takiego kampera, to i owszem.
Górskie serpentyny skończyły się niestety za szybko i zrobiło się nudno. Przez resztę dnia liczyłam zabite muchy na kasku oraz odliczałam 10 zakrętów przed zerknięciem na licznik. 10 zakrętów minęło, a tu tylko 20 km więcej na liczniku. Po krętej górskiej drodze każda droga wydaje się być nudna. Krajobrazy były piękne, ale droga się dłużyła.
Całe szczęście, że GPS dostarczył nam kilka atrakcji. Prowadził nas dość pokrętnymi drogami. Jechaliśmy nawet przez Kijew i Wódkę. A na jednej z bocznych dróg na skrzyżowaniu podszedł do Łukasza policjant i po odśpiewaniu całej formułki poprosił o dmuchanie w alkomat. Oczywiście wyszło 0,00. Ponieważ trochę się pogubiliśmy, spytaliśmy policjanta o drogę. Policjant tak nas pokierował, że wyszło +30 km.
Kolejnym pozytywnym akcentem dnia był bardzo dobry obiad w restauracji Przystań w Laskowicach. Schab w sosie cebulowym rozpływał się w ustach, a młode ziemniaki dopełniły resztę. Pycha. Mina mówi sama za siebie.
W Głuchołazach GPS kolejny raz wywiódł nas w pole. Droga skończyła się koło parku miejskiego podobnie jak w Karpaczu zakazem wjazdu.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu przejechaliśmy przez Głuchołazy wzdłuż i wszerz. A jest to miasto, do którego warto wrócić.
Około godziny 18:00 zaczęliśmy szukać noclegu. Chcieliśmy dojechać do Cieszyna, gdzie mój dziadek chodził do liceum. Dużo opowiadał nam o tym mieście. Chciałam odszukać kilka miejsc. Niestety było już późno, a Cieszyn daleko. Dojechaliśmy do Olzy. Do jednego ośrodka nie można było dojechać z uwagi na remont torów kolejowych,
a na drugim campingu pani oświadczyła, że domek można wynająć na minimum trzy dni. Nie pomógł nawet argument, że mamy własne materace i śpiwory. Na namiot nie byliśmy jeszcze gotowi. Nie chciało nam się go rozbijać. Pojechaliśmy dalej. Nocleg znaleźliśmy w Dworku Myśliwskim w Łaziskach. Tutaj właścicielka była bardziej skora do negocjacji, więc zostaliśmy. Przyjemne miejsce.
Wieczorem, przy skromnej kolacji analizowaliśmy przejechaną trasę oraz planowaliśmy trasę na kolejny dzień.
https://www.youtube.com/watch?v=ClW5cqVcADI
Dystans: 350 km
Śniadanie: 8 zł
Obiad: 50 zł
Kolacja: 15 zł
Nocleg: 30 zł/os.
C.D.N.
Dzień 3
27.07.2015
Rano obudziliśmy się przed budzikiem wyspani, wypoczęci i gotowi do dalszej jazdy. Nie było żadnego pana z bejsbolami, który spędzałby nam sen z powiek. Tradycyjnie śniadanko z kawą i w drogę. Mieliśmy dobry czas.
Na początku przejeżdżaliśmy przez góry i było ciekawie. Mnóstwo zakrętów, nawet je polubiłam. Aż chciało się przyspieszyć i bardziej pochylić motocykl, ale niestety asfalt był mokry i trzeba było uważać. Dobrze, że wczoraj odpuściliśmy kilkanaście kilometrów z zaplanowanej trasy, ponieważ zmęczenie nie pozwoliłoby nam cieszyć się górskimi drogami. Po drodze minęliśmy Zieleniec, który był przepięknie oświetlony porannym słońcem.
Byłam zaskoczona, że Zieleniec tak się rozbudował. Byłam tam kilkanaście lat temu i na każdy wyciąg trzeba było kupować osobny karnet na wyciąg. Teraz Zieleniec wyglądał jak kurort w Alpach. Musimy tu wrócić zimą, być może znów przekonam się do szusowania po polskich stokach.
W Międzylesiu na stacji benzynowej spotkaliśmy ludzi podróżujących kamperem - starym fiatem ducato. Jechali gdzieś do Włoch. Dokąd ich oczy poniosą. Mieli tę przewagę, że nie musieli szukać noclegu. Też bym tak chciała. Fajny sposób podróżowania, szczególnie z dzieckiem. Jagody na motocykl nie weźmiemy, a do takiego kampera, to i owszem.
Górskie serpentyny skończyły się niestety za szybko i zrobiło się nudno. Przez resztę dnia liczyłam zabite muchy na kasku oraz odliczałam 10 zakrętów przed zerknięciem na licznik. 10 zakrętów minęło, a tu tylko 20 km więcej na liczniku. Po krętej górskiej drodze każda droga wydaje się być nudna. Krajobrazy były piękne, ale droga się dłużyła.
Całe szczęście, że GPS dostarczył nam kilka atrakcji. Prowadził nas dość pokrętnymi drogami. Jechaliśmy nawet przez Kijew i Wódkę. A na jednej z bocznych dróg na skrzyżowaniu podszedł do Łukasza policjant i po odśpiewaniu całej formułki poprosił o dmuchanie w alkomat. Oczywiście wyszło 0,00. Ponieważ trochę się pogubiliśmy, spytaliśmy policjanta o drogę. Policjant tak nas pokierował, że wyszło +30 km.
Kolejnym pozytywnym akcentem dnia był bardzo dobry obiad w restauracji Przystań w Laskowicach. Schab w sosie cebulowym rozpływał się w ustach, a młode ziemniaki dopełniły resztę. Pycha. Mina mówi sama za siebie.
W Głuchołazach GPS kolejny raz wywiódł nas w pole. Droga skończyła się koło parku miejskiego podobnie jak w Karpaczu zakazem wjazdu.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu przejechaliśmy przez Głuchołazy wzdłuż i wszerz. A jest to miasto, do którego warto wrócić.
Około godziny 18:00 zaczęliśmy szukać noclegu. Chcieliśmy dojechać do Cieszyna, gdzie mój dziadek chodził do liceum. Dużo opowiadał nam o tym mieście. Chciałam odszukać kilka miejsc. Niestety było już późno, a Cieszyn daleko. Dojechaliśmy do Olzy. Do jednego ośrodka nie można było dojechać z uwagi na remont torów kolejowych,
a na drugim campingu pani oświadczyła, że domek można wynająć na minimum trzy dni. Nie pomógł nawet argument, że mamy własne materace i śpiwory. Na namiot nie byliśmy jeszcze gotowi. Nie chciało nam się go rozbijać. Pojechaliśmy dalej. Nocleg znaleźliśmy w Dworku Myśliwskim w Łaziskach. Tutaj właścicielka była bardziej skora do negocjacji, więc zostaliśmy. Przyjemne miejsce.
Wieczorem, przy skromnej kolacji analizowaliśmy przejechaną trasę oraz planowaliśmy trasę na kolejny dzień.
https://www.youtube.com/watch?v=ClW5cqVcADI
Dystans: 350 km
Śniadanie: 8 zł
Obiad: 50 zł
Kolacja: 15 zł
Nocleg: 30 zł/os.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 20.10.2015, 16:39 przez adamsluk, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 4
28.07.2015
Dzisiaj udało nam się wyruszyć wcześniej. Już o godzinie 8:00 byliśmy gotowi do jazdy. Bezzębny pies właścicieli na pożegnanie ochrzcił na nasze opony i szczekając życzył szerokiej drogi. Ponieważ nie miał zębów nie bałam się pościgu.
Do Cieszyna nie było tak daleko, jak nam się zdawało. Dalibyśmy radę. Szkoda. Przejechaliśmy przez miasto, na zwiedzanie nie mieliśmy jednak czasu. Przynajmniej będzie pretekst, aby tam wrócić, pospacerować po urokliwych uliczkach i przejść na stronę czeską.
Zaraz za Cieszynem wąska i malownicza droga pięła się stromo do góry.
Byłam pewna, że nagle skończy się asfalt. Okazało się jednak, że asfalt się nie skończył, a na górze ukazał się nam przepiękny widok.
Warto było tam wjechać. Gdyby nie alternatywne trasy GPS-u nigdy byśmy tamtędy nie pojechali.
Potem przez jakiś czas jechaliśmy głównymi drogami.
Za Wisłą zaczęło robić się ciekawie. Droga była pełna zakrętów, niestety jechaliśmy w sznurze samochodów.
Całe szczęście, że GPS znalazł alternatywną i mniej uczęszczaną trasę.
W pewnym momencie pojawił się jednak znak zakazu wjazdu. Na dole był jednak dopisek: nie dotyczy mieszkańców.
Stwierdziliśmy, że przecież my moglibyśmy tam mieszkać, a poza tym nie lubimy zawracać. Droga była przepiękna.
Po drodze minęliśmy drwali palących ognisko.
Potem znowu jechaliśmy przez jakiś czas głównymi trasami.
Dojechaliśmy do miejscowości, gdzie wzdłuż drogi stały drewniane chaty. Całe miasteczko było pełne drewnianych domów.
Choć szlak prowadził głównymi drogami, miejscami było bardzo malowniczo.
Aż do Zakopanego był spory ruch, a w samym Zakopanym tłum ludzi.
Po wyjechaniu z zatłoczonego Zakopanego stanęliśmy na krótką przerwę, aby podziwiać przepiękną panoramę. Na horyzoncie rozpościerały się Tatry. Piękne, potężne góry.
Po krótkiej jeździe znów był przymusowy przystanek. Cóż za widoki.
Na obiad stanęliśmy w Bukowinie Tatrzańskiej w willi Silene. Dania, jak to w restauracji bywa, nie były zbyt tanie. Był jednak zestaw dnia za 19 zł - zupa jarzynowa i kotlet po cygańsku z młodymi ziemniakami i surówką z czerwonej kapusty. Najadłam się do syta, a do tego jedzenie było pyszne.
Za Jurgowem GPS poprowadził nas znowu bocznymi drogami. Mimo, że w Jurgowie już raz byliśmy przez kilka dni, tej drogi nie znaliśmy. Rewelacyjny widok, a nawierzchnia prima sort.
Dzisiaj szło nam całkiem nieźle. Dzięki cudownym widokom i bardzo dobrym drogom nie czuliśmy uciekających kilometrów.
Po drodze Łukasz nawet zboczył na tamę w Niedzicy. Są na niej ładne malowidła 3D. Ponieważ jednak już tam byliśmy, a tłumy i płatne parkingi nie zachęcały do przerwy, pomknęliśmy dalej.
Potem przez dłuższy czas jechaliśmy obok leniwie wijącego się Dunajca, gdzie najbardziej zaskoczył mnie widok wędkarzy stojących na środku rzeki.
Mimo, że jechaliśmy głównymi drogami, a zmęczenie dawało się nam już we znaki, droga upływała nam z uśmiechem na twarzy.
W Starym Sączu zrobiliśmy przerwę na rynku. Jakiś miły starszy pan podszedł do nas i rozpoczął z Łukaszem rozmowę na temat starych samochodów i motocykli. Ma SHL z 63 roku. Podobno perełka. Spotkaliśmy tam bardzo miłych i otwartych ludzi. Nocleg znaleźliśmy bez problemu w Piwnicznej Zdroju. Motocykle stały w garażu, co następnego ranka okazało się zbawienne, ponieważ .......
https://www.youtube.com/watch?v=NzByX_lqpDM
Dystans: 379 km
Śniadanie: 10 zł
Obiad: 38 zł
Kolacja: 15 zł
Nocleg: 30 zł/os.
Dzień 4
28.07.2015
Dzisiaj udało nam się wyruszyć wcześniej. Już o godzinie 8:00 byliśmy gotowi do jazdy. Bezzębny pies właścicieli na pożegnanie ochrzcił na nasze opony i szczekając życzył szerokiej drogi. Ponieważ nie miał zębów nie bałam się pościgu.
Do Cieszyna nie było tak daleko, jak nam się zdawało. Dalibyśmy radę. Szkoda. Przejechaliśmy przez miasto, na zwiedzanie nie mieliśmy jednak czasu. Przynajmniej będzie pretekst, aby tam wrócić, pospacerować po urokliwych uliczkach i przejść na stronę czeską.
Zaraz za Cieszynem wąska i malownicza droga pięła się stromo do góry.
Byłam pewna, że nagle skończy się asfalt. Okazało się jednak, że asfalt się nie skończył, a na górze ukazał się nam przepiękny widok.
Warto było tam wjechać. Gdyby nie alternatywne trasy GPS-u nigdy byśmy tamtędy nie pojechali.
Potem przez jakiś czas jechaliśmy głównymi drogami.
Za Wisłą zaczęło robić się ciekawie. Droga była pełna zakrętów, niestety jechaliśmy w sznurze samochodów.
Całe szczęście, że GPS znalazł alternatywną i mniej uczęszczaną trasę.
W pewnym momencie pojawił się jednak znak zakazu wjazdu. Na dole był jednak dopisek: nie dotyczy mieszkańców.
Stwierdziliśmy, że przecież my moglibyśmy tam mieszkać, a poza tym nie lubimy zawracać. Droga była przepiękna.
Po drodze minęliśmy drwali palących ognisko.
Potem znowu jechaliśmy przez jakiś czas głównymi trasami.
Dojechaliśmy do miejscowości, gdzie wzdłuż drogi stały drewniane chaty. Całe miasteczko było pełne drewnianych domów.
Choć szlak prowadził głównymi drogami, miejscami było bardzo malowniczo.
Aż do Zakopanego był spory ruch, a w samym Zakopanym tłum ludzi.
Po wyjechaniu z zatłoczonego Zakopanego stanęliśmy na krótką przerwę, aby podziwiać przepiękną panoramę. Na horyzoncie rozpościerały się Tatry. Piękne, potężne góry.
Po krótkiej jeździe znów był przymusowy przystanek. Cóż za widoki.
Na obiad stanęliśmy w Bukowinie Tatrzańskiej w willi Silene. Dania, jak to w restauracji bywa, nie były zbyt tanie. Był jednak zestaw dnia za 19 zł - zupa jarzynowa i kotlet po cygańsku z młodymi ziemniakami i surówką z czerwonej kapusty. Najadłam się do syta, a do tego jedzenie było pyszne.
Za Jurgowem GPS poprowadził nas znowu bocznymi drogami. Mimo, że w Jurgowie już raz byliśmy przez kilka dni, tej drogi nie znaliśmy. Rewelacyjny widok, a nawierzchnia prima sort.
Dzisiaj szło nam całkiem nieźle. Dzięki cudownym widokom i bardzo dobrym drogom nie czuliśmy uciekających kilometrów.
Po drodze Łukasz nawet zboczył na tamę w Niedzicy. Są na niej ładne malowidła 3D. Ponieważ jednak już tam byliśmy, a tłumy i płatne parkingi nie zachęcały do przerwy, pomknęliśmy dalej.
Potem przez dłuższy czas jechaliśmy obok leniwie wijącego się Dunajca, gdzie najbardziej zaskoczył mnie widok wędkarzy stojących na środku rzeki.
Mimo, że jechaliśmy głównymi drogami, a zmęczenie dawało się nam już we znaki, droga upływała nam z uśmiechem na twarzy.
W Starym Sączu zrobiliśmy przerwę na rynku. Jakiś miły starszy pan podszedł do nas i rozpoczął z Łukaszem rozmowę na temat starych samochodów i motocykli. Ma SHL z 63 roku. Podobno perełka. Spotkaliśmy tam bardzo miłych i otwartych ludzi. Nocleg znaleźliśmy bez problemu w Piwnicznej Zdroju. Motocykle stały w garażu, co następnego ranka okazało się zbawienne, ponieważ .......
https://www.youtube.com/watch?v=NzByX_lqpDM
Dystans: 379 km
Śniadanie: 10 zł
Obiad: 38 zł
Kolacja: 15 zł
Nocleg: 30 zł/os.
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Chochołów, swoją drogą jest bardzo fajna (boczna) droga z Zakopca do Ch...adamsluk pisze: Dojechaliśmy do miejscowości, gdzie wzdłuż drogi stały drewniane chaty. Całe miasteczko było pełne drewnianych domów.
- Reindeer
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1139
- Rejestracja: 11.11.2011, 16:48
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Wrocław (czasem Krosno)
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
A nieopodal, po stronie słowackiej, mają pyszne sery.falco pisze:Chochołów, swoją drogą jest bardzo fajna (boczna) droga z Zakopca do Ch...adamsluk pisze: Dojechaliśmy do miejscowości, gdzie wzdłuż drogi stały drewniane chaty. Całe miasteczko było pełne drewnianych domów.
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
O, to, to, to... Trstená (z rojem ciekawskich pszczółek).Reindeer pisze: A nieopodal, po stronie słowackiej, mają pyszne sery.
Po serowych zakupach:
https://picasaweb.google.com/MaciejFalk ... 2992676914
Ostatnio zmieniony 20.10.2015, 20:59 przez falco, łącznie zmieniany 1 raz.
- bogdan79
- rozmawiający z silnikiem
- Posty: 436
- Rejestracja: 30.03.2011, 17:24
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Warszawa
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
fajnie opisujesz, ale z tą Bogatynią to nie przesadzaj.. nie wiem skąd pochodzisz, ale w mniejszych miejscowościach jest normalne, że po północy ciężko jest znaleźć jakąś kimę, a z tą biedą i złodziejstwem to chyba też nie jest tak. Jakbyś się czul jakbym napisał o Twojej rodzinnej miejscowości, że jest tam same złodziejstwo i bieda?! Pozdrawiam i nie zrażaj się, opisuj dalej. pzdr
Silnik, dwa koła i mina wesoła…
- Reindeer
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1139
- Rejestracja: 11.11.2011, 16:48
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Wrocław (czasem Krosno)
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Ekhm... to były pszczołyfalco pisze:O, to, to, to... Trstená (z rojem ostrych os).Reindeer pisze: A nieopodal, po stronie słowackiej, mają pyszne sery.
Po serowych zakupach:
https://picasaweb.google.com/MaciejFalk ... 2992676914
- falco
- oktany w żyłach
- Posty: 5544
- Rejestracja: 06.04.2010, 16:06
- Mój motocykl: nie mam motocykla
- Lokalizacja: K-J
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
Ups... bzzz... się poprawiłem.Reindeer pisze:Ekhm... to były pszczoły
Też mnie zaskoczył powracający wpis o Bogatyni z tak ostrymi słowami wrzucającymi wszystkich do jednego wora i to raptem po przejazdowej wizycie, dziwnie to brzmi...
Cytując klasyka:
"Po drugie. Nabierze więcej optymizmu życiowego. Jeszcze więcej optymizmu...".
P.S. Też tamtędy przejeżdżałem i żyję...
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
bogdan79 pisze:fajnie opisujesz, ale z tą Bogatynią to nie przesadzaj.. nie wiem skąd pochodzisz, ale w mniejszych miejscowościach jest normalne, że po północy ciężko jest znaleźć jakąś kimę, a z tą biedą i złodziejstwem to chyba też nie jest tak. Jakbyś się czul jakbym napisał o Twojej rodzinnej miejscowości, że jest tam same złodziejstwo i bieda?! Pozdrawiam i nie zrażaj się, opisuj dalej. pzdr
Miejsce podejrzewam, jak każde inne. My porostu trafiliśmy na zły splot okoliczności. Ludzie których spotkaliśmy na miejscu raczej niemili i akcja z włamywaczem też nie napawa optymizmem. Spaliśmy u dość zamożnego i lokalnie poukładanego przedsiębiorcy. Następnego dnia poopowiadał nam jak wygląda życie codzienne. Że jak ktoś nie pracuje w kopalni albo elektrowni to nie ma jak związać końca z końcem. Młodzi ćpają a największą atrakcją są automaty do gry. Nasze odczucia mimo, że zawodowo wielokrotnie bywam w tym rejonie dokładnie w Turowie były negatywne i na dodatek poparte opinią człowieka tam mieszkającego na stałe.
Pochodzę z MRU - Międzyrzecz. Ilość mieszkańców zbliżona do ilości mieszkańców w Bogatyni.
W mojej wiosce mimo, że nie jest to miejscowość ani przemysłowa, ani turystyczna można zjeść pizze albo kebaba o godzinie 21:00
-
- dwusuwowy rider
- Posty: 159
- Rejestracja: 22.09.2011, 20:57
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: P-ń / M-cz
Re: "PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND"
"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"
Dzień 5
29.07.2015
Rano lało jak z cebra. Ubraliśmy się w nasze pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe. Byle deszcz nas nie odstraszy.
A poza tym mieliśmy do przejechania tylko 240 km do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Łukasz wczoraj napisał do Obcego, który prowadzi restaurację w okolicy Soliny. Być może uda nam się tam dojechać. Po Bieszczadach warto zrobić 40 km więcej.
Początkowo jechaliśmy głównymi drogami. Przy tej pogodzie to jedyna rozsądna decyzja. Czułam się jak na autostradzie.
Ale jak to z Łukaszem bywa, nagle zobaczyłam włączony kierunkowskaz, a następnie zboczyliśmy na drogę z płyt betonowych.
Po kilku minutach uznałam, że skoro droga jest utwardzona droga, to warto wrzucić 3 bieg. Jednak Łukasz dał mi znak, że mam zwolnić i uważać, bo z drogi wystają metalowe pręty.
Po tej drodze każda inna droga wydawała się szeroka. Zaraz za stacją benzynową w Kwiatoniu Łukasz zwrócił uwagę na piękną drewnianą cerkiew. Zrobiliśmy wyjątek od zasady i zatrzymaliśmy się, aby wejść do środka. Warto było. Okazało się, że obiekt ten jest wpisany na listę UNESCO. Od sympatycznego przewodnika dowiedzieliśmy się trochę o historii tego miejsca. Obecnie jest to odrestaurowana cerkiew rzymsko-katolicka. Cerkiew z uwagi na historię, a rzymsko-katolicka z uwagi na fakt, że obecnie jest to parafia kościoła rzymsko-katolickiego. Myślę, że wrócimy w to miejsce samochodem. W okolicy jest więcej takich perełek.
Dalej droga prowadziła przez bardzo urokliwe i malownicze tereny. Na łące pasło się stado koni . Cudownie. Delektowałam się jazdą - do czasu, gdy nagle pojawił się znak "droga leśna".
Mnóstwo zakazów i nakazów. Oznacza to, że wjeżdżasz na własną odpowiedzialność. Początkowo nie było tak źle. Częściowo nawet był asfalt. Ale i tak nie podobała mi się ta trasa.
Jak się później okazało, po drodze minęliśmy drogę ucieczki z alternatywnych tras GPS, ale niestety drzewo zasłoniło kładkę.
Drogę przecięło nam stado owiec eskortowanych przez owcopodobne psy. Miałam nadzieję, że nie lubią motocykli. Później okazało się, że musieliśmy tą drogą wrócić. Byłam przerażona.
Potem było rozwidlenie dróg i GPS stwierdził, że lepszą drogą jest droga bez kładki niż z kładką. Skończyło się na przeprowadzaniu motocykla po śliskim błocie.
i przeprawianiu się przez bród.
Ja stałam z boku, a Łukasz walczył. Niestety na darmo. Za zakrętem okazało się, że trzeba wracać, bo dalej jest park narodowy, a tam można iść tylko pieszo. Trzeba było wracać.
W końcu dotarliśmy do cywilizacji - do bacówki, gdzie kupiliśmy przepyszne oscypki. Na początku przestraszyliśmy bacę naszymi odblaskowymi kamizelkami. Myślał, że jesteśmy służbowo i z policji, ale po zapewnieniu, że podróżujemy prywatnie pokazał nam dalszą drogę.
Droga, którą nam pokazał baca, była według GPSa drogą rowerową. Ciekawe. Była to całkiem normalna droga, przez kładkę szutrami do asfaltu.
Gdy wyjechaliśmy na asfalt Łukasz padł na kolana i go ucałował.
Zaraz potem ujrzeliśmy duży znak "uwaga niedźwiedzie", "uwaga wilki" i "uwaga rysie". Dobrze, że nie widziałam go wcześniej, bo wtedy chyba umarłabym ze strachu.
W Bieszczadach trzymaliśmy się już grzecznie trzycyfrowych dróg. Było pięknie.
I kilka ciekawych zakrętasów.
Minąwszy Bieszczadzką Przystań Motocyklową - tutaj musimy wrócić - ruszyliśmy do Myczkowa. Mimo zmęczenia trasa sprawiała nam dużo przyjemności. Było fajnie. Zaczęły się pojawiać drewniane chaty.
W Myczkowicach "Obcy" z rodziną prowadzi restaurację. Jedzenie było pyszne. Łukasz dał się namówić na pstrąga i słusznie. Palce lizać. Pierogi z młodą kapustą i czosnkiem też były niczego sobie. Przy obiedzie poznaliśmy sympatycznego trampkowicza. Mamy nadzieję, że udało nam się namówić "Dzikiego" na zlot trampkowy.
Od restauracji było rzut kamieniem na tamę. Po kolacji poszliśmy na spacer. Z jednej strony tamy księżyc odbijał się w tafli wody, a po drugiej stronie leniwie wiła się rzeka. To był bardzo nastrojowy wieczór.
Po powrocie impreza trwała w najlepsze…
Okazało się, że właścicielka Marta miała w tym dniu imieniny. Popełniliśmy faux pas. Marta upomniała się o kwiaty, na całe szczęście pokazując miejsce, gdzie można było je zerwać. Łukasz zniknął na chwilę i wrócił z dwoma kwiatkami zerwanymi przed sklepem Marty. Było miło i sympatycznie. Początkowo mieliśmy przekimać się w restauracji na materacach, ale z uwagi na fakt, że impreza dopiero się rozkręcała, a jutro trzeba było jechać dalej, "Obcy" zaproponował, abyśmy przespali się na kanapie w pokoju u Leszka i Myszki. Przyjęli nas bez wahania, za co im dziękujemy, ponieważ impreza skończyła się podobno o 5 nad ranem. Po takiej imprezie dalsza podróż stanęłaby pod znakiem zapytania.
Zanim poszliśmy spać wprowadziliśmy motocykle do restauracji. Po co mają moknąć i kusić. Przypomniało nam się Maroko. Tam też często motocykle wprowadzaliśmy do hoteli.
https://www.youtube.com/watch?v=2aYSxp2wMUs
Dystans: 321 km
Śniadanie: 7 zł
Kolacja: 45 zł
Nocleg: jak uważacie/ my zaproponowaliśmy 20 zł/os.
C.D.N
Dzień 5
29.07.2015
Rano lało jak z cebra. Ubraliśmy się w nasze pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe. Byle deszcz nas nie odstraszy.
A poza tym mieliśmy do przejechania tylko 240 km do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Łukasz wczoraj napisał do Obcego, który prowadzi restaurację w okolicy Soliny. Być może uda nam się tam dojechać. Po Bieszczadach warto zrobić 40 km więcej.
Początkowo jechaliśmy głównymi drogami. Przy tej pogodzie to jedyna rozsądna decyzja. Czułam się jak na autostradzie.
Ale jak to z Łukaszem bywa, nagle zobaczyłam włączony kierunkowskaz, a następnie zboczyliśmy na drogę z płyt betonowych.
Po kilku minutach uznałam, że skoro droga jest utwardzona droga, to warto wrzucić 3 bieg. Jednak Łukasz dał mi znak, że mam zwolnić i uważać, bo z drogi wystają metalowe pręty.
Po tej drodze każda inna droga wydawała się szeroka. Zaraz za stacją benzynową w Kwiatoniu Łukasz zwrócił uwagę na piękną drewnianą cerkiew. Zrobiliśmy wyjątek od zasady i zatrzymaliśmy się, aby wejść do środka. Warto było. Okazało się, że obiekt ten jest wpisany na listę UNESCO. Od sympatycznego przewodnika dowiedzieliśmy się trochę o historii tego miejsca. Obecnie jest to odrestaurowana cerkiew rzymsko-katolicka. Cerkiew z uwagi na historię, a rzymsko-katolicka z uwagi na fakt, że obecnie jest to parafia kościoła rzymsko-katolickiego. Myślę, że wrócimy w to miejsce samochodem. W okolicy jest więcej takich perełek.
Dalej droga prowadziła przez bardzo urokliwe i malownicze tereny. Na łące pasło się stado koni . Cudownie. Delektowałam się jazdą - do czasu, gdy nagle pojawił się znak "droga leśna".
Mnóstwo zakazów i nakazów. Oznacza to, że wjeżdżasz na własną odpowiedzialność. Początkowo nie było tak źle. Częściowo nawet był asfalt. Ale i tak nie podobała mi się ta trasa.
Jak się później okazało, po drodze minęliśmy drogę ucieczki z alternatywnych tras GPS, ale niestety drzewo zasłoniło kładkę.
Drogę przecięło nam stado owiec eskortowanych przez owcopodobne psy. Miałam nadzieję, że nie lubią motocykli. Później okazało się, że musieliśmy tą drogą wrócić. Byłam przerażona.
Potem było rozwidlenie dróg i GPS stwierdził, że lepszą drogą jest droga bez kładki niż z kładką. Skończyło się na przeprowadzaniu motocykla po śliskim błocie.
i przeprawianiu się przez bród.
Ja stałam z boku, a Łukasz walczył. Niestety na darmo. Za zakrętem okazało się, że trzeba wracać, bo dalej jest park narodowy, a tam można iść tylko pieszo. Trzeba było wracać.
W końcu dotarliśmy do cywilizacji - do bacówki, gdzie kupiliśmy przepyszne oscypki. Na początku przestraszyliśmy bacę naszymi odblaskowymi kamizelkami. Myślał, że jesteśmy służbowo i z policji, ale po zapewnieniu, że podróżujemy prywatnie pokazał nam dalszą drogę.
Droga, którą nam pokazał baca, była według GPSa drogą rowerową. Ciekawe. Była to całkiem normalna droga, przez kładkę szutrami do asfaltu.
Gdy wyjechaliśmy na asfalt Łukasz padł na kolana i go ucałował.
Zaraz potem ujrzeliśmy duży znak "uwaga niedźwiedzie", "uwaga wilki" i "uwaga rysie". Dobrze, że nie widziałam go wcześniej, bo wtedy chyba umarłabym ze strachu.
W Bieszczadach trzymaliśmy się już grzecznie trzycyfrowych dróg. Było pięknie.
I kilka ciekawych zakrętasów.
Minąwszy Bieszczadzką Przystań Motocyklową - tutaj musimy wrócić - ruszyliśmy do Myczkowa. Mimo zmęczenia trasa sprawiała nam dużo przyjemności. Było fajnie. Zaczęły się pojawiać drewniane chaty.
W Myczkowicach "Obcy" z rodziną prowadzi restaurację. Jedzenie było pyszne. Łukasz dał się namówić na pstrąga i słusznie. Palce lizać. Pierogi z młodą kapustą i czosnkiem też były niczego sobie. Przy obiedzie poznaliśmy sympatycznego trampkowicza. Mamy nadzieję, że udało nam się namówić "Dzikiego" na zlot trampkowy.
Od restauracji było rzut kamieniem na tamę. Po kolacji poszliśmy na spacer. Z jednej strony tamy księżyc odbijał się w tafli wody, a po drugiej stronie leniwie wiła się rzeka. To był bardzo nastrojowy wieczór.
Po powrocie impreza trwała w najlepsze…
Okazało się, że właścicielka Marta miała w tym dniu imieniny. Popełniliśmy faux pas. Marta upomniała się o kwiaty, na całe szczęście pokazując miejsce, gdzie można było je zerwać. Łukasz zniknął na chwilę i wrócił z dwoma kwiatkami zerwanymi przed sklepem Marty. Było miło i sympatycznie. Początkowo mieliśmy przekimać się w restauracji na materacach, ale z uwagi na fakt, że impreza dopiero się rozkręcała, a jutro trzeba było jechać dalej, "Obcy" zaproponował, abyśmy przespali się na kanapie w pokoju u Leszka i Myszki. Przyjęli nas bez wahania, za co im dziękujemy, ponieważ impreza skończyła się podobno o 5 nad ranem. Po takiej imprezie dalsza podróż stanęłaby pod znakiem zapytania.
Zanim poszliśmy spać wprowadziliśmy motocykle do restauracji. Po co mają moknąć i kusić. Przypomniało nam się Maroko. Tam też często motocykle wprowadzaliśmy do hoteli.
https://www.youtube.com/watch?v=2aYSxp2wMUs
Dystans: 321 km
Śniadanie: 7 zł
Kolacja: 45 zł
Nocleg: jak uważacie/ my zaproponowaliśmy 20 zł/os.
C.D.N
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość