Z V-maxem jeszcze się spotkamy, ale dziś chciałbym o meblach
.
Taka szafa trzydrzwiowa, z lat 80.
Niedoceniany w Europie, stosunkowo krótko tu sprzedawany. Za wielką sadzawką za to, oferowany jeszcze w 2002/2003 roku. Zresztą Amerykanie mają dużo nowych pojazdów, o których na Starym Kontynencie dawno zapomniano.
Goldwing był pierwszy, pojawił się dekadę wcześniej i zgarnął solidny kawał rynku. Suzuki Cavalcade, no cóż trochę toporne stylistycznie, wyprodukowano ich niewiele, zniknęło szybko. Miało zaawansowany technicznie silnik, zaprojektowany zresztą od nowa; powędrował też do kolejnego dziś już również unikatowego, Suzuki GV Madura.
Yamasze Venture poszczęściło się nieco lepiej, sprzedawała się w większych ilościach. Miała ciekawą deskę rozdzielczą, w kokpicie można było znaleźć informacje o aktualnych nastawach pneumatyki zawieszenia
. Raj dla fanów lat 80. Silnik dzieliła z V-maxem, ale bez układu v-boost. Ten agregat znalazł następnie zastosowanie w cruiserze Royal Star. Nie jest specjalnie mocny, ale równo ją oddaje i ma fajną krzywą momentu. W USA sporo Yamah XVZ z V-czwórkami, lata z wózkiem bocznym i/lub przyczepą tylną.
Ale wróćmy do Kawasaki.
To nie było pierwsze podejście tej firmy do tematu najcięższych turystyków. Przed XII, był monstrualny ZG 1300. 6 cylindrów w rzędzie to było coś, co rozpalało wyobraźnię w tamtych czasach. Dziś też rozpala, ale nerwy mojego znajomego, który odbudowuje tego mamuta. Nawet ostatnio bardzo chciał mi podrzucić układ zapłonowy do przeglądu, ale dałem nogę
.
A tytułowy Voyager 1200 (XII)?
No cóż, nie tak spektakularny jak poprzednik. Deska rozdzielcza poprawna, stylistyka tyż. Wyposażenie bez fajerwerków, tylko to, co niezbędne. Nawiew ciepłego powietrza na kopyta- ilekroć jadę nim zimą, myślę o przewiewnym Trampku
. Osłona przed wiatrem, elegancko. Podwozie nie najgorsze, choć na tle dzisiejszych konstrukcji szału nie ma; do spokojnej turystyki jak najbardziej.
Agregat zestrojony na spokojne oddawanie mocy, dynamika w sam raz, aczkolwiek, przy zdecydowanym otwarciu przepustnicy, wie co ma robić i wychodzi mu to lepiej niż Goldwingowi 1200. Dużo pokrewieństwa mechanicznego wykazuje z późniejszym Zephyrem 1100 i tu jest szansa na ewentualne poszukiwanie klamotów kiedyś. Gdybym miał wybierać, wolałbym Voyagera, niż Goldwinga, m.in. ze względu na późniejszą obsługę czy mechanikę, a także wygodę i poręczność. Co mnie drażni w pojazdach z tamtych lat, to kierownice. 22 mm rury ginie w gabarytach mamutów, u Kawy dodatkowo dedykowana do tegoż pojazdu.
Ten konkretny egzemplarz, pochodzi z pierwszego roku produkcji. Ma prędkościomierz wyskalowany w kilometrach, a nie milach. Ciekawe, bo oficjalnie nie był sprzedawany w Europie, a jednak takie sztuki krążą jeszcze, choć coraz mniej ich w naturze. Kolejne roczniki miały nieco inne plastiki i liczniki jako podstawowe: hamerykańskie, za to występowały w oficjalnych folderach
.
Kumpel lubi pojazdy z okresu jego młodości, gdy mógł jedynie sobie pomarzyć. Długo myślał o Hondzie GL 1200, ale w założonym budżecie, nie było nic godnego zainteresowania. Pomału miałem dość poszukiwań czegoś nadającego się do jazdy i w ten sposób skierowaliśmy się w stronę rzeczonej Kawy. Również chwilę
trwało znalezienie dobrego egzemplarza, ale, od kilku lat, cieszy się bezstresową jazdą tym wehikułem. Choć coś ostatnio coś przebąkuje o ST 1300
, ale logicznie, po drodze jeszcze jest ST 1100
.