Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Wróciłem tydzień temu i od razu przytłoczyły mnie obowiązki służbowe więc na razie nie ma szans na pełną relacje ale obiecuję że będzie.
Jak było? W skrócie było zajebiście.
W mniejszym skrócie. Samotnie pojechałem do Albanii żeby tam spotkać i spędzić wieczór przy ognisku z Neno, Zaczekaj i kilkoma osobami z ekipy http://przezswiat.eu/wyprawy/albania/. Potem pobłąkałem się jeszcze trochę sam po albańskich ścieżkach i wróciłem do domu zahaczając o chorwackie wybrzeże.
7 dni, 7 krajów i 4600 kilometrów
zapraszam do obejrzenia zapowiedzi filmu jaki powoli montuję
Jak było? W skrócie było zajebiście.
W mniejszym skrócie. Samotnie pojechałem do Albanii żeby tam spotkać i spędzić wieczór przy ognisku z Neno, Zaczekaj i kilkoma osobami z ekipy http://przezswiat.eu/wyprawy/albania/. Potem pobłąkałem się jeszcze trochę sam po albańskich ścieżkach i wróciłem do domu zahaczając o chorwackie wybrzeże.
7 dni, 7 krajów i 4600 kilometrów
zapraszam do obejrzenia zapowiedzi filmu jaki powoli montuję
- JL79
- pyrkający w orzeszku
- Posty: 239
- Rejestracja: 08.06.2015, 13:14
- Mój motocykl: XL650V
- Lokalizacja: wAw/ sokołów podlaski
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Dobre, dawaj dalej
- Adam_M
- pogłębiacz bieżnika
- Posty: 790
- Rejestracja: 26.02.2014, 12:19
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Warszawa-Targówek/Wesoła
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Piękna sprawa! Chętnie poczytam/obejrzę relację z całej wyprawy!
XJ600N 94'->TA600V 96'
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5549
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Fajny sezon/zima się zapowiada! Mam co oglądać na wieczór
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
- grad74
- swobodny rider
- Posty: 2687
- Rejestracja: 23.06.2012, 07:09
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Siechnice
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
No i muza fajna , będę śledził
Honda TransalpPD10-99r, Honda Revere RC33-96r, Honda Nx125-99r, SHL M11-62r, WSK Garbuska-68r,Skuterek Motobi 50 z Hondowskim silniczkiem ;).
Gdyby Transalp kardan miał, ideałem by się zwał :)
Gdyby Transalp kardan miał, ideałem by się zwał :)
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Jak sprawdził się motocykl,bardziej "przyjazdny" w trakcie wyjazdu okazał się jak trampek
- marecki999
- czyściciel nagaru
- Posty: 543
- Rejestracja: 08.09.2008, 18:14
- Mój motocykl: Africa Twin
- Lokalizacja: Węgorzewo-Kal-Giżycko
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Pięknie... dawaj dzien 7my bo stoję z Tobą przy polu kukurydzy a do domu już niedeleko
- Marcinnn6
- czyściciel nagaru
- Posty: 549
- Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Zgierz
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
7 dni, to faktycznie dosyć szybki wyjazd jak na tyle kilosów. średnia dzienna dosyć duża. na miejscu dziennie ile robiłeś km?
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Ooo - właśnie - Remi, dawaj pełnometrażowy!
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Niedawno skończyłem relację na blogu więc wezmę się za montowanie filmu.mirkoslawski pisze:Ooo - właśnie - Remi, dawaj pełnometrażowy!
Zastanawiam się czy wrzucić relację też tutaj.
- Marcinnn6
- czyściciel nagaru
- Posty: 549
- Rejestracja: 18.06.2016, 13:03
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Zgierz
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
przeczytałem relację na blogu, udzieliłem sam sobie odpowiedzi na moje wcześniejsze pytanie o ilości kilometrów pokonywanych dziennie oczywiście zerknąłem ceny benzynki w Albanii i chyba są porównywalne co u nas. fajna wyprawa
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Zastanawiasz się???! WRZUCAJRemi pisze:Niedawno skończyłem relację na blogu więc wezmę się za montowanie filmu.mirkoslawski pisze:Ooo - właśnie - Remi, dawaj pełnometrażowy!
Zastanawiam się czy wrzucić relację też tutaj.
- zaczekaj
- przycierający rafki
- Posty: 1198
- Rejestracja: 28.03.2011, 20:40
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Złotoryja
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Wrzucaj
wytapatalkowano
wytapatalkowano
Z życiem jest jak z motocyklem. Jak masz mało oleju to daleko nie zajedziesz...
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
No to jedziemy
Pora zebrać wspomnienia w głowie i zamienić je w opowieść.
Wyjazd, a właściwie wyprawa, która pozostanie w mojej pamięci na długo.
Dlaczego? Dlaczego mogę ten wyjazd nazwać wyprawą?
Bo pokonałem sam wiele kilometrów. Co prawda nie w dzikich krajach, ale jednak zdany głównie na siebie i swój motocykl.
Dlatego, że wszystkie noclegi spędziłem pod gwiazdami. Nocowałem tam, gdzie rzuciła mnie przygoda, a nie tam gdzie było najwygodniej.
Swoją podróż rozpocząłem w nocy z niedzieli na poniedziałek (19 września), kilkaset kilometrów od domu. Dokładnie w okolicach Wrocławia. Ponieważ kolega jechał ciężarówką w kierunku zbliżonym do mojego, postanowiłem zaoszczędzić trochę paliwa, opon i przede wszystkim swojej energii.
Wyruszyłem około drugiej w nocy. Pogoda oczywiście mnie nie rozpieszczała. Deszcz, mgła i około 10 - 12 stopni.
Jednak nie pierwszy raz jechałem nocą w takich warunkach. Powoli i ostrożnie poruszałem się w stronę granicy z Czechami, w okolicy miejscowości Boboszów. Oczywiście nawigacja prowadziła mnie najmniej wygodnymi drogami. Nie mam jej tego za złe, bo dzięki temu trafiłem nie raz w piękne miejsca z dala od głównych dróg. Jednak we mgle średnio mi się jechało wąskimi, krętymi drogami. Na szczęście noc minęła szybko.
Rano byłem już na ruchliwej drodze do Brna. Zrobiłem mały postój i dumnie otworzyłem pierwszą konserwę. Bardzo lubię takie posiłki, nie tylko dlatego, że pozwalają zaoszczędzić sporo pieniędzy. Mają po prostu swój niezapomniany urok.
W okolicy Brna wskoczyłem na autostradę i tu już kilometry mijały bardzo szybko.Tak szybko, że momentalnie przeskoczyłem Słowację i znalazłem się na Węgrzech w miejscowości Rajka.
Mam jakiś straszny sentyment do tej nazwy i z przyjemnością zatrzymałem się tam na chwilę, żeby odpocząć. Właściwie sam nie wiem czemu nie pojechałem Chorwackim wybrzeżem tylko kierowałem się w stronę Bośni. Na mapie w nawigacji ta droga wyglądała na dużo prostszą. Niestety, tylko wyglądała. Przez Węgry jechałem bocznymi drogami, omijając autostrady (obowiązkowa winieta), ale jechało mi się bardzo dobrze. Mimo tego, że był to poniedziałek, drogi były puste jak w niedziele. Niestety razem z granicą skończyły się przyjemności.
Chorwacja przywitała mnie deszczem. W okolicy Daruvar miałem pierwszy kryzys. Jeśli dobrze pamiętam, było koło 17 jak musiałem położyć się na pół godziny pod motocyklem. Padał lekki deszcz, więc zdrzemnąłem się w kasku żeby, krople nie kapały mi na twarz. Pół godziny drzemki dało mi energię na dalsze kilkaset kilometrów. Jeszcze w Chorwacji zrobiłem kolejny popas z gorącą fasolką po bretońsku, prosto z kuchenki turystycznej. Moje ulubione danie na wyjazdach motocyklowych.
Wyspany i najedzony wjechałem jeszcze tego dnia do Bośni. Niestety już po zmroku i nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem wspinać się w górę. Dopiero strome zbocza i znaki ostrzegające przed spadającymi głazami dały mi do zrozumienia, że jestem wysoko w górach. Jazda nocą w deszczu była już dla mnie ogromnym wyzwaniem. Do tego znaki nie stały bez powodu. Kilkukrotnie mijałem ogromne głazy leżące na drodze. Kilkanaście kilometrów dalej zobaczyłem policyjne lampy błyskowe i auto poważnie rozbite na właśnie takim kamieniu. Postanowiłem, że pora się poddać i rozbić gdzieś namiot. Jednak znalezienie miejsca, kiedy po prawej stronie jest pionowa ściana, a po lewej urwisko z nie było łatwe. Udało się za drugim razem i o dziwo miałem do dyspozycji ogromną łąkę, porośniętą kwiatami przypominającymi krokusy. Szybko rozbiłem namiot i poszedłem spać.
Okolice miejscowości Gimci - pozycja google maps: 43.8522246,17.5899304
Dystans pierwszego dnia całkiem spory - około 1100 kilometrów.
Dzień drugi – 20 września
Budzik tuż po godzinie siódmej wyrwał mnie ze snu. Noc minęła bardzo spokojnie. Nie wychodząc nawet z namiotu, wiedziałem że pogoda się nie poprawiła. Dalej padał deszcz a mgła ścieliła się nisko. Niespiesznie ogarnąłem śniadanie i poranną kawę. Chciałem poczekać na poprawę pogody. Około dziewiątej doszedłem do wniosku że nie mam na co liczyć i trzeba jechać znowu na mokro.
Zwinąłem namiot i zapakowałem motocykl. Jednak dosyć szybko okazało się że po prostu byłem tak wysoko w górach że spałem w chmurach. Kiedy zjechałem kilkaset metrów niżej, pogoda poprawiła się momentalnie. Kilkadziesiąt kilometrów dalej zrobiło się dosłownie gorąco. Musiałem się przebrać i wypiąć membrany przeciwdeszczowe. Wybrałem sobie na to malownicze miejsce i przy okazji zrobiłem parę fajnych zdjęć. Zmieniałem obiektywy i wszystko przepakowywałem.
Przez to wszystko zaczął mnie gonić czas. Do Albanii miałem już tylko 300 kilometrów. Nie spieszyłem się i zatrzymałem w fajnym widokowym miejscu.
Wtedy zorientowałem się że na poprzednim postoju zostawiłem obiektyw. Wiedziałem że położyłem go na kufrze i widocznie nie schowałem. Musiał spaść kiedy ruszałem. W głowie kłębiły mi się pytania czy wracać 60 kilometrów, czy jechać dalej? Czy w ogóle jest sens wracać bo jeśli spadł w czasie jazdy to pewnie się rozbił. Jednak była nadzieja, że spadł od razu jak ruszałem i leży sobie na kamieniach. Ruszyłem więc z powrotem. Szybko znalazłem miejsce gdzie robiłem zdjęcia i...
Obiektyw leżał sobie grzecznie na kamieniach. Cały, zdrowy i w pełni sprawny. Śmiałem się z siebie i swojej głupoty. Doszedłem kolejny raz do wniosku że jednak mam ogromne szczęście.
Znowu do granicy z Albanią miałem 360 kilometrów i połowę dnia za sobą. We wrześniu, niestety słońce zachodzi już dosyć wcześnie. Miałem coraz mniej dnia. W międzyczasie dostałem namiary na miejsce w Albanii gdzie zatrzymała się grupa Ernesta. Dawno się nie widzieliśmy. Miałem ogromną ochotę posiedzieć z nim i jego towarzyszami przy ognisku. Okazało się że są około 150 kilometrów od granicy.
Jednak nie chciałem już rozkładać tej trasy na kilka dni. Postanowiłem dojechać do nich, nawet jeśli miałbym jechać długo w nocy.
Do Podgoricy w Czarnogórze dotarłem już po zmroku. Jednak bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie temperatura powietrza. Nagle zrobiło się dosłownie gorąco.
Albańską granicę przekroczyłem jeszcze tego samego dnia o godzinie 20.30
To był już bardzo długi dzień a do końca jeszcze daleko. Wyznaczyłem trasę i dosłownie gnałem przed siebie. Droga była raz lepsza raz gorsza a czasem naprawdę słaba. Starałem się trzymać za jakimś odpowiednio szybkim samochodem i korzystać z jego świateł. Seryjne światło yamahy szału nie robi. Mimo ograniczeń jechałem z prędkością około 120 km/h.
Po północy zbliżyłem się do miejsca noclegu ekipy Ernesta. Byłem jeszcze na głównej drodze i okazało się ze jest zupełnie przebudowana. Nawigacja pokazywała drogi, na które nie było zjazdu. Te na które mogłem zjechać kończyły się zalane przez sztuczny zbiornik. Błądziłem tak około godziny aż w końcu trafiłem na dobrą drogę. Jak to napisał Ernest " 10 kilometrów lekkim offem". Lekki off w środku nocy, po przejechaniu kilkuset kilometrów wymagał dużego skupienia. Zrobił się chwilami nawet ciężki.
Po 1 w nocy dotarłem do punktu:
40°56'05.1"N 20°13'10.0"E czyli na google maps 40.934760, 20.219440
Jednak nie mogłem ich wypatrzeć mimo że nawigacja pokazywała kilkadziesiąt metrów od pozycji. Niby były jakieś drobne ślady opon motocyklowych ale miałem spore wątpliwości. Już miałem zrezygnować ale postanowiłem poszukać pieszo. Znalazłem. Rozbili namioty na stoku wzgórza i z drogi nie było ich widać. Wszyscy już spali więc nie chciałem ich budzić i rozbiłem się w oddali.
Pora zebrać wspomnienia w głowie i zamienić je w opowieść.
Wyjazd, a właściwie wyprawa, która pozostanie w mojej pamięci na długo.
Dlaczego? Dlaczego mogę ten wyjazd nazwać wyprawą?
Bo pokonałem sam wiele kilometrów. Co prawda nie w dzikich krajach, ale jednak zdany głównie na siebie i swój motocykl.
Dlatego, że wszystkie noclegi spędziłem pod gwiazdami. Nocowałem tam, gdzie rzuciła mnie przygoda, a nie tam gdzie było najwygodniej.
Swoją podróż rozpocząłem w nocy z niedzieli na poniedziałek (19 września), kilkaset kilometrów od domu. Dokładnie w okolicach Wrocławia. Ponieważ kolega jechał ciężarówką w kierunku zbliżonym do mojego, postanowiłem zaoszczędzić trochę paliwa, opon i przede wszystkim swojej energii.
Wyruszyłem około drugiej w nocy. Pogoda oczywiście mnie nie rozpieszczała. Deszcz, mgła i około 10 - 12 stopni.
Jednak nie pierwszy raz jechałem nocą w takich warunkach. Powoli i ostrożnie poruszałem się w stronę granicy z Czechami, w okolicy miejscowości Boboszów. Oczywiście nawigacja prowadziła mnie najmniej wygodnymi drogami. Nie mam jej tego za złe, bo dzięki temu trafiłem nie raz w piękne miejsca z dala od głównych dróg. Jednak we mgle średnio mi się jechało wąskimi, krętymi drogami. Na szczęście noc minęła szybko.
Rano byłem już na ruchliwej drodze do Brna. Zrobiłem mały postój i dumnie otworzyłem pierwszą konserwę. Bardzo lubię takie posiłki, nie tylko dlatego, że pozwalają zaoszczędzić sporo pieniędzy. Mają po prostu swój niezapomniany urok.
W okolicy Brna wskoczyłem na autostradę i tu już kilometry mijały bardzo szybko.Tak szybko, że momentalnie przeskoczyłem Słowację i znalazłem się na Węgrzech w miejscowości Rajka.
Mam jakiś straszny sentyment do tej nazwy i z przyjemnością zatrzymałem się tam na chwilę, żeby odpocząć. Właściwie sam nie wiem czemu nie pojechałem Chorwackim wybrzeżem tylko kierowałem się w stronę Bośni. Na mapie w nawigacji ta droga wyglądała na dużo prostszą. Niestety, tylko wyglądała. Przez Węgry jechałem bocznymi drogami, omijając autostrady (obowiązkowa winieta), ale jechało mi się bardzo dobrze. Mimo tego, że był to poniedziałek, drogi były puste jak w niedziele. Niestety razem z granicą skończyły się przyjemności.
Chorwacja przywitała mnie deszczem. W okolicy Daruvar miałem pierwszy kryzys. Jeśli dobrze pamiętam, było koło 17 jak musiałem położyć się na pół godziny pod motocyklem. Padał lekki deszcz, więc zdrzemnąłem się w kasku żeby, krople nie kapały mi na twarz. Pół godziny drzemki dało mi energię na dalsze kilkaset kilometrów. Jeszcze w Chorwacji zrobiłem kolejny popas z gorącą fasolką po bretońsku, prosto z kuchenki turystycznej. Moje ulubione danie na wyjazdach motocyklowych.
Wyspany i najedzony wjechałem jeszcze tego dnia do Bośni. Niestety już po zmroku i nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem wspinać się w górę. Dopiero strome zbocza i znaki ostrzegające przed spadającymi głazami dały mi do zrozumienia, że jestem wysoko w górach. Jazda nocą w deszczu była już dla mnie ogromnym wyzwaniem. Do tego znaki nie stały bez powodu. Kilkukrotnie mijałem ogromne głazy leżące na drodze. Kilkanaście kilometrów dalej zobaczyłem policyjne lampy błyskowe i auto poważnie rozbite na właśnie takim kamieniu. Postanowiłem, że pora się poddać i rozbić gdzieś namiot. Jednak znalezienie miejsca, kiedy po prawej stronie jest pionowa ściana, a po lewej urwisko z nie było łatwe. Udało się za drugim razem i o dziwo miałem do dyspozycji ogromną łąkę, porośniętą kwiatami przypominającymi krokusy. Szybko rozbiłem namiot i poszedłem spać.
Okolice miejscowości Gimci - pozycja google maps: 43.8522246,17.5899304
Dystans pierwszego dnia całkiem spory - około 1100 kilometrów.
Dzień drugi – 20 września
Budzik tuż po godzinie siódmej wyrwał mnie ze snu. Noc minęła bardzo spokojnie. Nie wychodząc nawet z namiotu, wiedziałem że pogoda się nie poprawiła. Dalej padał deszcz a mgła ścieliła się nisko. Niespiesznie ogarnąłem śniadanie i poranną kawę. Chciałem poczekać na poprawę pogody. Około dziewiątej doszedłem do wniosku że nie mam na co liczyć i trzeba jechać znowu na mokro.
Zwinąłem namiot i zapakowałem motocykl. Jednak dosyć szybko okazało się że po prostu byłem tak wysoko w górach że spałem w chmurach. Kiedy zjechałem kilkaset metrów niżej, pogoda poprawiła się momentalnie. Kilkadziesiąt kilometrów dalej zrobiło się dosłownie gorąco. Musiałem się przebrać i wypiąć membrany przeciwdeszczowe. Wybrałem sobie na to malownicze miejsce i przy okazji zrobiłem parę fajnych zdjęć. Zmieniałem obiektywy i wszystko przepakowywałem.
Przez to wszystko zaczął mnie gonić czas. Do Albanii miałem już tylko 300 kilometrów. Nie spieszyłem się i zatrzymałem w fajnym widokowym miejscu.
Wtedy zorientowałem się że na poprzednim postoju zostawiłem obiektyw. Wiedziałem że położyłem go na kufrze i widocznie nie schowałem. Musiał spaść kiedy ruszałem. W głowie kłębiły mi się pytania czy wracać 60 kilometrów, czy jechać dalej? Czy w ogóle jest sens wracać bo jeśli spadł w czasie jazdy to pewnie się rozbił. Jednak była nadzieja, że spadł od razu jak ruszałem i leży sobie na kamieniach. Ruszyłem więc z powrotem. Szybko znalazłem miejsce gdzie robiłem zdjęcia i...
Obiektyw leżał sobie grzecznie na kamieniach. Cały, zdrowy i w pełni sprawny. Śmiałem się z siebie i swojej głupoty. Doszedłem kolejny raz do wniosku że jednak mam ogromne szczęście.
Znowu do granicy z Albanią miałem 360 kilometrów i połowę dnia za sobą. We wrześniu, niestety słońce zachodzi już dosyć wcześnie. Miałem coraz mniej dnia. W międzyczasie dostałem namiary na miejsce w Albanii gdzie zatrzymała się grupa Ernesta. Dawno się nie widzieliśmy. Miałem ogromną ochotę posiedzieć z nim i jego towarzyszami przy ognisku. Okazało się że są około 150 kilometrów od granicy.
Jednak nie chciałem już rozkładać tej trasy na kilka dni. Postanowiłem dojechać do nich, nawet jeśli miałbym jechać długo w nocy.
Do Podgoricy w Czarnogórze dotarłem już po zmroku. Jednak bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie temperatura powietrza. Nagle zrobiło się dosłownie gorąco.
Albańską granicę przekroczyłem jeszcze tego samego dnia o godzinie 20.30
To był już bardzo długi dzień a do końca jeszcze daleko. Wyznaczyłem trasę i dosłownie gnałem przed siebie. Droga była raz lepsza raz gorsza a czasem naprawdę słaba. Starałem się trzymać za jakimś odpowiednio szybkim samochodem i korzystać z jego świateł. Seryjne światło yamahy szału nie robi. Mimo ograniczeń jechałem z prędkością około 120 km/h.
Po północy zbliżyłem się do miejsca noclegu ekipy Ernesta. Byłem jeszcze na głównej drodze i okazało się ze jest zupełnie przebudowana. Nawigacja pokazywała drogi, na które nie było zjazdu. Te na które mogłem zjechać kończyły się zalane przez sztuczny zbiornik. Błądziłem tak około godziny aż w końcu trafiłem na dobrą drogę. Jak to napisał Ernest " 10 kilometrów lekkim offem". Lekki off w środku nocy, po przejechaniu kilkuset kilometrów wymagał dużego skupienia. Zrobił się chwilami nawet ciężki.
Po 1 w nocy dotarłem do punktu:
40°56'05.1"N 20°13'10.0"E czyli na google maps 40.934760, 20.219440
Jednak nie mogłem ich wypatrzeć mimo że nawigacja pokazywała kilkadziesiąt metrów od pozycji. Niby były jakieś drobne ślady opon motocyklowych ale miałem spore wątpliwości. Już miałem zrezygnować ale postanowiłem poszukać pieszo. Znalazłem. Rozbili namioty na stoku wzgórza i z drogi nie było ich widać. Wszyscy już spali więc nie chciałem ich budzić i rozbiłem się w oddali.
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Dzień trzeci.
Obudziłem się jakoś koło 7 . O dziwo zaraz usłyszałem że w obozowisku ekipy Ernesta słychać jakieś poruszenie. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i za chwilę Neno (Ernest) był przy mnie.
Taki pajączek chciał się wprowadzić do mojego buta.
Przeniosłem się z całym swoim sprzętem do ekipy. Zapoznałem się ze wszystkimi i przygotowałem śniadanie.
Trzeba przyznać że miejsce na nocleg wybrali naprawdę niesamowite. Co prawda na zboczu ciężko było rozbić namiot ale widok rekompensował niewygody. Po śniadaniu zaczęliśmy zbierać się do jazdy. Mimo tego że w nocy ostro zabalowali to zebrali się całkiem sprawnie.
Okazało się też, że część motocyklistów z ich zespołu odłączyła się i nowała w hotelu.
Od tego momentu jechałem z nimi. Chciałem pojeździć z nimi po górach. Sam nie bardzo mogłem sobie pozwolić na wygłupy w terenie. Przy nich wiedziałem że mogę liczyć na pomoc w razie czego.
Jednak to oni potrzebowali pomocy. Przebita dętka w przednim kole jednej z "tenerek". Okazało się że nie mają kompresora a ja mam pompkę. Jeździliśmy po górach ale zjechaliśmy z nich na chwilę żeby zrobić zakupy i zatankować motocykle.
Widziałem już albańskie miasta ale unikałem zatrzymywania się tam gdzie było dużo ludzi. Już po chwili było wkoło nas kilkoro ciekawskich dzieci. Zadawały mnóstwo niezrozumiałych pytań i wkładały wszędzie swoje szybkie, lepkie łapki. Chwila nieuwagi i jeden z chłopaków trzymał już w ręce mój telefon. Złapałem go za rękę ale on wcale nie chciał oddać telefonu. Musiałem mu go po prostu zabrać. Z pewnością w Albanii trzeba uważać na dzieci w dużych miastach. Uciekliśmy szybko z powrotem na bezdroża.
Neno miał jakiś plan na fajną trasę w górach a mnie cieszyło, że mogę wyłączyć nawigację i w 100% poświęcić się radości z jazdy.
Tak bardzo się rozkojarzyłem że na błocie zaliczyłem dosyć mocny upadek. Pogięte mocowania kufrów i wygięta kierownica. Straty niewielkie ale straciliśmy przez to ze dwadzieścia minut. Do tego co chwila pompowaliśmy koło "tenerki". Ostatecznie jej kierowca też zaliczył upadek i niestety zbił przy tym mocno nogę. To wszystko spowodowało że zjechaliśmy na nocleg wcześniej, w nieplanowanym miejscu. Jednak widok był równie fajny.
Zaczęliśmy od organizowania ogniska i naprawy koła w motocyklu.
Potem tradycyjnie napiliśmy się alkoholu z kanistra Neno. Słynny rotopax mieści w sobie zawsze kilka litrów mocnego trunku.
Długie nocne rozmowy przy ognisku zakończyłem oczywiście sam. Długo będę pamiętał drobny ciepły deszcz kiedy już zostałem sam i siedziałem przy ognisku bez koszulki...
Poznałem kilku fajnych, ciekawych ludzi. W pamięci najbardziej została mi "Zaczekaj", czyli Asia na Suzuki DRZ.
Z pewnością dlatego że była jedyną kobietą ale nie tylko. Świetnie radzi sobie na motocyklu i tak samo jak ja czerpie frajdę z jazdy i biwakowania z dala od cywilizacji.
To był dobry dzień. Nie przepadam za jazdą w większych grupach ale jeden dzień jakoś mogłem wytrzymać.
Obudziłem się jakoś koło 7 . O dziwo zaraz usłyszałem że w obozowisku ekipy Ernesta słychać jakieś poruszenie. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i za chwilę Neno (Ernest) był przy mnie.
Taki pajączek chciał się wprowadzić do mojego buta.
Przeniosłem się z całym swoim sprzętem do ekipy. Zapoznałem się ze wszystkimi i przygotowałem śniadanie.
Trzeba przyznać że miejsce na nocleg wybrali naprawdę niesamowite. Co prawda na zboczu ciężko było rozbić namiot ale widok rekompensował niewygody. Po śniadaniu zaczęliśmy zbierać się do jazdy. Mimo tego że w nocy ostro zabalowali to zebrali się całkiem sprawnie.
Okazało się też, że część motocyklistów z ich zespołu odłączyła się i nowała w hotelu.
Od tego momentu jechałem z nimi. Chciałem pojeździć z nimi po górach. Sam nie bardzo mogłem sobie pozwolić na wygłupy w terenie. Przy nich wiedziałem że mogę liczyć na pomoc w razie czego.
Jednak to oni potrzebowali pomocy. Przebita dętka w przednim kole jednej z "tenerek". Okazało się że nie mają kompresora a ja mam pompkę. Jeździliśmy po górach ale zjechaliśmy z nich na chwilę żeby zrobić zakupy i zatankować motocykle.
Widziałem już albańskie miasta ale unikałem zatrzymywania się tam gdzie było dużo ludzi. Już po chwili było wkoło nas kilkoro ciekawskich dzieci. Zadawały mnóstwo niezrozumiałych pytań i wkładały wszędzie swoje szybkie, lepkie łapki. Chwila nieuwagi i jeden z chłopaków trzymał już w ręce mój telefon. Złapałem go za rękę ale on wcale nie chciał oddać telefonu. Musiałem mu go po prostu zabrać. Z pewnością w Albanii trzeba uważać na dzieci w dużych miastach. Uciekliśmy szybko z powrotem na bezdroża.
Neno miał jakiś plan na fajną trasę w górach a mnie cieszyło, że mogę wyłączyć nawigację i w 100% poświęcić się radości z jazdy.
Tak bardzo się rozkojarzyłem że na błocie zaliczyłem dosyć mocny upadek. Pogięte mocowania kufrów i wygięta kierownica. Straty niewielkie ale straciliśmy przez to ze dwadzieścia minut. Do tego co chwila pompowaliśmy koło "tenerki". Ostatecznie jej kierowca też zaliczył upadek i niestety zbił przy tym mocno nogę. To wszystko spowodowało że zjechaliśmy na nocleg wcześniej, w nieplanowanym miejscu. Jednak widok był równie fajny.
Zaczęliśmy od organizowania ogniska i naprawy koła w motocyklu.
Potem tradycyjnie napiliśmy się alkoholu z kanistra Neno. Słynny rotopax mieści w sobie zawsze kilka litrów mocnego trunku.
Długie nocne rozmowy przy ognisku zakończyłem oczywiście sam. Długo będę pamiętał drobny ciepły deszcz kiedy już zostałem sam i siedziałem przy ognisku bez koszulki...
Poznałem kilku fajnych, ciekawych ludzi. W pamięci najbardziej została mi "Zaczekaj", czyli Asia na Suzuki DRZ.
Z pewnością dlatego że była jedyną kobietą ale nie tylko. Świetnie radzi sobie na motocyklu i tak samo jak ja czerpie frajdę z jazdy i biwakowania z dala od cywilizacji.
To był dobry dzień. Nie przepadam za jazdą w większych grupach ale jeden dzień jakoś mogłem wytrzymać.
- wojtekk
- oktany w żyłach
- Posty: 5549
- Rejestracja: 22.08.2009, 13:17
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Warszawa / Saska Kępa
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Pięknie ! Jadę z Tobą!
Były: Transalp 600, Super Tenere XTZ 750, Suzuki DR 650 SE. Jest: PamEla Anderson St1300 PanEuropean
***
Enduro się kulom nie kłania.
***
Enduro się kulom nie kłania.
-
- Nowicjusz
- Posty: 19
- Rejestracja: 01.01.2017, 18:02
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bielsko-Biała
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Nie tak dawno usłyszałam słowa "Droga jest celem.." i nie do końca rozumiałam.
Czytając opisy Twojej podróży i oglądając zdjęcia już rozumiem . Dzięki, że mogę tego dotknąć :)
Czytając opisy Twojej podróży i oglądając zdjęcia już rozumiem . Dzięki, że mogę tego dotknąć :)
- zaczekaj
- przycierający rafki
- Posty: 1198
- Rejestracja: 28.03.2011, 20:40
- Mój motocykl: XL600V
- Lokalizacja: Złotoryja
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Remi, również miło Cię wspominam.
Jesteś taką osobą, gdzie czuje się, że można z Tobą zjechać bez obaw pół świata. To nie tylko moje zdanie, znajomi również odnieśli takie wrażenie.
Był moment, że miałam chęć odłączyć się od ekipy i ruszyć za Tobą. Przecież dzień był jeszcze długi, można było nawinąć trochę km i spać pod chmurką...
wytapatalkowano
Jesteś taką osobą, gdzie czuje się, że można z Tobą zjechać bez obaw pół świata. To nie tylko moje zdanie, znajomi również odnieśli takie wrażenie.
Był moment, że miałam chęć odłączyć się od ekipy i ruszyć za Tobą. Przecież dzień był jeszcze długi, można było nawinąć trochę km i spać pod chmurką...
wytapatalkowano
Z życiem jest jak z motocyklem. Jak masz mało oleju to daleko nie zajedziesz...
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze
Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
-
- młody podróżnik
- Posty: 2269
- Rejestracja: 28.08.2009, 11:16
- Mój motocykl: nie mam już TA
- Lokalizacja: Kielce
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
Świetne zdjęcia, prawdziwy opis prawdziwej przygody! Dzięki - dalej proszę, czyta się
- Remi
- wypruwacz wydechów
- Posty: 1073
- Rejestracja: 19.09.2008, 17:46
- Mój motocykl: inne endurowate moto
- Lokalizacja: Bartoszyce
- Kontakt:
Re: Bo droga jest celem - Albania 2016 by Remi
no to jedziemy dalej
Dzień czwarty:
Po nocnej imprezie śpimy długo, bardzo długo. Wyszliśmy z namiotów dopiero około 9. Oczywiście wcześniej padał deszcz. Ogarnęliśmy jakieś śniadanie i zaczęliśmy się powoli pakować. Bardzo powoli... Ja nie czekając na całą resztę szybko zwinąłem namiot i spakowałem wszystkie graty na motocykl.
Niestety pogoda znowu się popsuła i zaczęło kropić. Ponieważ wszyscy jeszcze nie zwinęli namiotów (tylko ja) to zapadła decyzja, że przeczekamy deszcz w namiotach.
Nie za bardzo cieszy mnie taki początek dnia ale staram się przyjąć to na chłodno. Wszyscy znikają w namiotach a ja w tym czasie poprawiam mocowanie kufrów i przepakowuję sprzęt. W końcu szukam schronienia pod drzewem i robię sobie kolejną kawę. Tak mijają mi około dwie długie godziny.
W końcu słońce wygląda zza chmur i moi nowi znajomi wyglądają z namiotów.
Zbieramy się do wyjazdu, nareszcie...
Jedziemy przez góry co chwila we mgle ale mimo to często rozpościerają się piękne widoki. Po godzinie jazdy Kosmal stwierdza że jego spuchnięta noga uniemożliwia zmianę biegów. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana ustawienia dźwigienki. Zatrzymujemy się wszyscy razem i stwierdzamy że coś trzeba koniecznie zrobić bo tak się dalej nie da jechać. Tylko jakoś nikt nie ma konkretnego pomysłu ani specjalnie nie pali się do pracy. Stwierdzam że szkoda czasu i biorę się za serwis Tereski.
Po kilkunastu minutach zmieniam dźwigienkę i Kosmal może dalej normalnie jechać. Jazda w lekkim terenie jest bardzo przyjemna ale robię się dużo ostrożniejszy. Widoki też są wspaniałe ale niestety pół dnia mamy zmarnowane.
Ernest kieruje nas w stronę "hotelowej" części grupy.
Dojeżdżamy do nich około godziny 17. Niestety To miał być koniec jazdy na dzisiaj i cała grupa zaczęła znosić bagaże do hotelu. Bardzo mi się nie podoba taki rozwój sytuacji. Zapowiada się jakaś gruba albańska impreza a to dla mnie oznacza kolejny zmarnowany poranek. Stwierdzam że nie mogę sobie na to pozwolić.
Postanawiam odłączyć się. Nie czekam nawet na wszystkich żeby się pożegnać.
Informuję tylko Neno że jadę dalej i żegnam się z Zaczekaj. Widzę po jej minie że najchętniej też odjechałaby jak najdalej od tego hotelu...
Ruszam przed siebie szeroką szutrową drogą. Mimo że muszę znowu patrzeć na nawigacje to czuję się o wiele lepiej.
Jednak jazda samemu to największa przygoda nawet jak nie ma się z kim wieczorem napić przy ognisku.
Postanawiam ruszyć w stronę drogi do Theth. Wiedziałem dobrze że jest już późno i są małe szanse że dotrę tam tego samego dnia ale jakoś mi to nie przeszkadza. Jestem wypoczęty więc jedzie mi się rewelacyjnie. Jadę jakimiś mało uczęszczanymi drogami tuż obok granicy z Macedonią.
Dosyć szybko robi się ciemno. Jeszcze przed nocą tankuję maksymalnie motocykl i postanawiam jechać dziś dłużej asfaltami.
Droga była bardzo męcząca. Kręta, wąska, bez namalowanych pasów i z wieloma dziurami. Moje kiepskie światła wcale nie ułatwiały mi jazdy. Momentami czułem się bardzo nieswojo. Szczególnie kiedy nagle jakiś samochód zaczął trzymać się mnie bardzo blisko. Nie wyprzedzał mnie nawet jak jechałem bardzo wolno. W końcu zatrzymałem się na poboczu. Ominął mnie.
Kiedy przejechałem kilkaset metrów ten sam samochód czekał na poboczu i znowu jechał za mną. Tak samo jak pojawił się znikąd, tak samo nagle zniknął.
Nawigacja mimo ustawienia najszybszej trasy prowadziła mnie ciągle jakimiś beznadziejnymi drogami. Nawet nie wiedziałem kiedy znalazłem się na początku drogi do Theth. Mam bardzo dobry czas, godzina 21,30.
Droga dojazdowa do szlaku jest nowo wyasfaltowana. Wszędzie na poboczu murek albo głęboki rów i jakieś ogrodzenia. Nie ma szans na znalezienie noclegu. Wjeżdżam coraz wyżej aż kończy się asfalt. Droga zaczyna się robić trudna. Olbrzymie skały i luźne kamienie w nocy są nie lada wyzwaniem. Wyznaczyłem na nawigacji GPS miejsce gdzie prawdopodobnie może znajdować się jakaś polanka. Nie chciałem już dalej jechać w nocy ze względu na niebezpieczeństwo ale też szkoda mi było tracić widoków w ciemnościach. Jednak na szczęście nie myliłem się. W wyznaczonym miejscu była polanka i świetne miejsce w krzakach na rozbicie namiotu. Jednak kiedy się rozglądałem po okolicy, znalazłem tuż obok porzucony w krzakach skuter. Od razu poczułem się nieswojo. Pojawiły się w głowie pytania, kto i po co zostawił ten pojazd. Czy może wróci po niego w środku nocy i będę miał nieproszonych gości. Mimo wszystko byłem zmuszony żeby tam zostać. Oczywiście słyszałem mnóstwo dziwnych dźwięków, głosów itp. ale tłumaczyłem sobie że to tylko wyobraźnia. Przed snem wysłałem jeszcze najbliższym smsa z moją pozycją GPS.
Nocleg nad rzeką Kiri. Szum potoku i miliony gwiazd nad głową. Niezapomniana noc.
Pozycja GPS: 42°11'30.7"N 19°42'46.5"E
google maps: 42.191850, 19.712907
Dzień czwarty:
Po nocnej imprezie śpimy długo, bardzo długo. Wyszliśmy z namiotów dopiero około 9. Oczywiście wcześniej padał deszcz. Ogarnęliśmy jakieś śniadanie i zaczęliśmy się powoli pakować. Bardzo powoli... Ja nie czekając na całą resztę szybko zwinąłem namiot i spakowałem wszystkie graty na motocykl.
Niestety pogoda znowu się popsuła i zaczęło kropić. Ponieważ wszyscy jeszcze nie zwinęli namiotów (tylko ja) to zapadła decyzja, że przeczekamy deszcz w namiotach.
Nie za bardzo cieszy mnie taki początek dnia ale staram się przyjąć to na chłodno. Wszyscy znikają w namiotach a ja w tym czasie poprawiam mocowanie kufrów i przepakowuję sprzęt. W końcu szukam schronienia pod drzewem i robię sobie kolejną kawę. Tak mijają mi około dwie długie godziny.
W końcu słońce wygląda zza chmur i moi nowi znajomi wyglądają z namiotów.
Zbieramy się do wyjazdu, nareszcie...
Jedziemy przez góry co chwila we mgle ale mimo to często rozpościerają się piękne widoki. Po godzinie jazdy Kosmal stwierdza że jego spuchnięta noga uniemożliwia zmianę biegów. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana ustawienia dźwigienki. Zatrzymujemy się wszyscy razem i stwierdzamy że coś trzeba koniecznie zrobić bo tak się dalej nie da jechać. Tylko jakoś nikt nie ma konkretnego pomysłu ani specjalnie nie pali się do pracy. Stwierdzam że szkoda czasu i biorę się za serwis Tereski.
Po kilkunastu minutach zmieniam dźwigienkę i Kosmal może dalej normalnie jechać. Jazda w lekkim terenie jest bardzo przyjemna ale robię się dużo ostrożniejszy. Widoki też są wspaniałe ale niestety pół dnia mamy zmarnowane.
Ernest kieruje nas w stronę "hotelowej" części grupy.
Dojeżdżamy do nich około godziny 17. Niestety To miał być koniec jazdy na dzisiaj i cała grupa zaczęła znosić bagaże do hotelu. Bardzo mi się nie podoba taki rozwój sytuacji. Zapowiada się jakaś gruba albańska impreza a to dla mnie oznacza kolejny zmarnowany poranek. Stwierdzam że nie mogę sobie na to pozwolić.
Postanawiam odłączyć się. Nie czekam nawet na wszystkich żeby się pożegnać.
Informuję tylko Neno że jadę dalej i żegnam się z Zaczekaj. Widzę po jej minie że najchętniej też odjechałaby jak najdalej od tego hotelu...
Ruszam przed siebie szeroką szutrową drogą. Mimo że muszę znowu patrzeć na nawigacje to czuję się o wiele lepiej.
Jednak jazda samemu to największa przygoda nawet jak nie ma się z kim wieczorem napić przy ognisku.
Postanawiam ruszyć w stronę drogi do Theth. Wiedziałem dobrze że jest już późno i są małe szanse że dotrę tam tego samego dnia ale jakoś mi to nie przeszkadza. Jestem wypoczęty więc jedzie mi się rewelacyjnie. Jadę jakimiś mało uczęszczanymi drogami tuż obok granicy z Macedonią.
Dosyć szybko robi się ciemno. Jeszcze przed nocą tankuję maksymalnie motocykl i postanawiam jechać dziś dłużej asfaltami.
Droga była bardzo męcząca. Kręta, wąska, bez namalowanych pasów i z wieloma dziurami. Moje kiepskie światła wcale nie ułatwiały mi jazdy. Momentami czułem się bardzo nieswojo. Szczególnie kiedy nagle jakiś samochód zaczął trzymać się mnie bardzo blisko. Nie wyprzedzał mnie nawet jak jechałem bardzo wolno. W końcu zatrzymałem się na poboczu. Ominął mnie.
Kiedy przejechałem kilkaset metrów ten sam samochód czekał na poboczu i znowu jechał za mną. Tak samo jak pojawił się znikąd, tak samo nagle zniknął.
Nawigacja mimo ustawienia najszybszej trasy prowadziła mnie ciągle jakimiś beznadziejnymi drogami. Nawet nie wiedziałem kiedy znalazłem się na początku drogi do Theth. Mam bardzo dobry czas, godzina 21,30.
Droga dojazdowa do szlaku jest nowo wyasfaltowana. Wszędzie na poboczu murek albo głęboki rów i jakieś ogrodzenia. Nie ma szans na znalezienie noclegu. Wjeżdżam coraz wyżej aż kończy się asfalt. Droga zaczyna się robić trudna. Olbrzymie skały i luźne kamienie w nocy są nie lada wyzwaniem. Wyznaczyłem na nawigacji GPS miejsce gdzie prawdopodobnie może znajdować się jakaś polanka. Nie chciałem już dalej jechać w nocy ze względu na niebezpieczeństwo ale też szkoda mi było tracić widoków w ciemnościach. Jednak na szczęście nie myliłem się. W wyznaczonym miejscu była polanka i świetne miejsce w krzakach na rozbicie namiotu. Jednak kiedy się rozglądałem po okolicy, znalazłem tuż obok porzucony w krzakach skuter. Od razu poczułem się nieswojo. Pojawiły się w głowie pytania, kto i po co zostawił ten pojazd. Czy może wróci po niego w środku nocy i będę miał nieproszonych gości. Mimo wszystko byłem zmuszony żeby tam zostać. Oczywiście słyszałem mnóstwo dziwnych dźwięków, głosów itp. ale tłumaczyłem sobie że to tylko wyobraźnia. Przed snem wysłałem jeszcze najbliższym smsa z moją pozycją GPS.
Nocleg nad rzeką Kiri. Szum potoku i miliony gwiazd nad głową. Niezapomniana noc.
Pozycja GPS: 42°11'30.7"N 19°42'46.5"E
google maps: 42.191850, 19.712907
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości