Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Cały czas powtarzam: nie byliśmy tam dla przyjemności! :tongue:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 4 Środa 1.07.2015

Rano nadal myślę o skorzystaniu z bani ale seans standardowy to 4 godziny a minimum 2 godziny. Tak jak wczoraj brakło wieczora, dzisiaj nawet mowy nie ma – nie zdążymy.
Gospodyni przyrządza nam zamówione wczoraj śniadanie, na które składa się rosół na wędzonce, pieczone ziemniaki i udko kurczaka. Smakuje to trochę… nietypowo przy czym jako obiad ok ale śniadaniowo jestem wybredny, lubię słodko. Jako, że wiozę w kuferku turystyczny słoik miodu, poprawiam śniadanie kromką chleba z miodem a do tego kawa i wszystko gra.

Obrazek

Pomieszczenie, w którym spożywamy śniadanie (jadalnio-przedpokój), przyozdobione jest martwymi zwierzętami:

Obrazek

Nasz pokój jest na poddaszu, noc minęła komfortowo i sympatycznie. Małą łazienkę w korytarzu współdzielimy z dwoma paniami zajmującymi sąsiedni pokój. Niestety nie udaje się nawiązać kontaktu, panie gdzieś wałęsały się nocą – zapewne były w sanatorium na dancingu a rano śpią.

Obrazek
Obrazek

O godzinie 10.00 jesteśmy już spakowani i gotowi do drogi. Wyprowadzamy maszyny, które wieczorem zostały wprowadzone pod sam dom i zastawione płotem. Gospodarz nie pozwolił na ich pozostawienie na podwórku, stwierdził: „zazwyczaj tu nie kradną ale nie ma co ryzykować”.
No więc mieliśmy trochę zabawy z wyjazdem na ciasnym podwórku.

Obrazek

Burek jest tak zszokowany naszymi poczynaniami na jego włościach, że nie wydaje z siebie ani jednego szczeku. Przygląda się tylko i jak widać – pozuje do zdjęć.

Obrazek

Ruszamy w kierunku Iwanofrankowska. Mijamy Jasinę i Tatariv – miejscowości narciarskie z wyciągami i rozbudowaną bazą hotelową, położone na terenie Karpackiego Parku Narodowego. Co kawałek, po obu stronach drogi są parkingi obstawione straganami, na których można kupić wszystko co turysta może sobie wymarzyć do nabycia w górskiej miejscowości. Piszę ogólnie bo nie jesteśmy zainteresowani góralskimi gadżetami i nie przyglądamy się specjalnie straganom. Mnie jedynie ciągnie w kierunku straganów z miodem ale powstrzymuję swoją chuć. Wokół tego wszystkiego krążą turyści, sądząc po samochodach, raczej majętni. Ale tłumów nie ma, sporadycznie mijamy małe grupki piechurów z plecakami. Górskie miejscowości w Polsce są nieporównywalnie bardziej oblegane przez cały rok.

Ogór jest zły: Droga przebiega wśród lasów najwyraźniej pełnych jagód (po naszemu borówek). Dzieciaki zbierają i sprzedają je przy drodze. Siedzą na stołeczkach a przed sobą prezentują słoiki z borówkami ustawione w kilkupiętrowe piramidki. Ogór wymyśla zabawę polegającą na strącaniu nogą tych piramidek… Jest to oczywiście żart, niewprowadzony w czyn ale tak niewyobrażalnie okrutny, że od dzisiaj boję się Ogóra.
W Jaremcze robimy dłuższy postój – w brzuchach już burczy. Zatrzymujemy się w pobliżu rzeki Prut („Tam szum Prutu, Czeremoszu Hucułom przygrywa…”), gdzie znajdujemy fajną restaurację „Taras Jakuba” na stromym brzegu rzeki.

Obrazek
Obrazek

Pojawia się plan aby zabawić się w Indianę Jonesa i pokonać kładkę w stanie krytycznym ale po obiedzie to raczej my przekraczamy masę krytyczną i uznajemy, że zabawa byłaby skrajnie… głupia.

Obrazek

Jedziemy dalej, droga prowadzi wzdłuż Prutu. W okolicy Kołomyji („A ochocza kołomyjka do tańca pogrywa”) znikają góry i zaczyna się płaszczuga:

Obrazek
Obrazek

Jadąc ciągle na wprost przez tak bezkresne tereny w kierunku Kamieńca Podolskiego, bezwiednie zaczynamy podśpiewywać:
Rycerzy trzech: Kmicic, Wołodyjowski, Zagłoba
A Gnębi nas pech, wszystkim nam się Basieńka podoba, ach podoba
Zwalczmy tę chuć, inny cel nam historia wytycza
Musimy knuć, musimy knuć jak się pozbyć Tuhaj-bejowicza

Nie jestem fascynatem historii ale sienkiewiczowskie klimaty działają na wyobraźnię.

Następny przystanek robimy w miejscowości Horodenka. Stajemy w cieniu dużych drzew przy skrzyżowaniu pod sklepem.

Obrazek

W sklepie, jak zwykle, można kupić kawę, Ogór czaruje panie w sklepie do tego stopnia, że mało brakuje aby rzuciły wszystko i pojechały z nim na jego BeeMWe. Obok sklepu stoi budka z lodami i parasol. Nie ma jednak żadnych stolików ani krzeseł, zamiast tego pod parasolem rozłożone są drewniane palety. Kiedy Ogór kupuje kawę my z Lesiem rozkładamy się w cieniu na paletach. Szybko przychodzi nam ochota na lody, wstajemy więc i podchodzimy do budki. Za ladą stoi młodziutkie dziewczę, które poproszone o polecenie najlepszego smaku wpada w popłoch. Mówi, że wszystkie są dobre a niektóre najlepsze, plecie trzy po trzy i w ogóle zachowuje się dziwnie. Obok mnie, przed ladą stoi druga dziewczyna, koleżanka lodziareczki. Ta tylko patrzy i nic nie mówi.

Obrazek

Bierzemy lody i kwas, po czym wracamy na palety gdzie na leżąco oddajemy się rozkoszy konsumpcji zakupionych smakowitości a żeby nie tracić czasu przed sobą rozkładamy mapę celem wyznaczenia dalszego kierunku eskapady.
Za chwilę panny podchodzą do nas i rozmawiamy. Dziewczyna od lodów kompletnie przestaje zajmować się swoją robotą. Kiedy ktoś podchodzi do budki, niecierpliwie mówi, że jest zajęta. Ogór namiętnie wypytuje lodziareczkę o drogę prosząc ją o wskazanie na mapie, ona mu pokazuje… drogę ma się rozumieć. Cała ta pogawędka jest przyjemna aczkolwiek kiedy dziewczyna zaczyna mówić o tym, że chciałaby z nami pojechać, prosi o zabranie do Polski a przynajmniej o krótką przejażdżkę i widać, że nie żartuje, postanawiamy stąd spadać. Jak śpiewał wieszcz Kazik: „Ja wiem, że czasem są upadki i wzloty, Dziewczyny to nic więcej, jak tylko kłopoty”. Robimy zatem fotkę i w drogę.

Obrazek

Z Horodenka jedziemy na Borszczów. Dojeżdżamy do Dniestru. Rzeka majestatycznie przepływa między wzgórzami i łąkami.

Obrazek

Z drugiej strony mostu:

Obrazek

Stoimy na moście dłuższą chwilę, robimy zdjęcia, rozkoszujemy się krajobrazem.

Jedziemy dalej ale niezbyt długo bo przychodzi taki moment, kiedy jeździec musi zejść z konia i kilka kroków podejść tam, gdzie jeździec chodzi piechotą. Zatrzymujemy się nad rzeką zjeżdżając z mostu. I urzeka nas taka sielska sytuacja: Rzeka wolno snuje się między kamieniami, nad rzeką kobieta pasie stado kaczek, obok chłopaki łowią ryby, w tle wiejskie zabudowania, nad którymi górują niebieskie kopuły cerkwi. Czas jakby płynął tutaj wolniej. Aż chciałoby się usiąść na brzegu i po prostu sobie posiedzieć.

Obrazek
Obrazek

Po „naszej” stronie rzeki oglądamy park z kapliczką, spod której wypływa źródełko. Co chwilę ktoś przyjeżdża i czerpie ze źródełka wodę do przeróżnych pojemników. Przejeżdżające drogą samochody często zatrzymują się, kierowca robi znak krzyża i odjeżdża. Jakieś święte miejsce. Ale nie udaje nam się wyjaśnić co to i dlaczego.

Obrazek

Po kilku kilometrach wjeżdżamy w czarną chmurę, złowróżbnie wieszczącą nieuchronną nawałnicę. Na pierwsze, grube krople nie trzeba długo czekać, odbywamy krótką naradę i zawracamy z planem przeczekania ulewy w mijanej przed chwilą mieścinie. W centrum wioski stoi cerkiew, której kopuły przed momentem utrwalałem na zdjęciu. Przed wejściem jest spory daszek, w sam raz przeciwdeszczowy. Porzucamy motongi pod cerkiewną bramą a sami w popłochu uciekamy pod dach.

Obrazek
Obrazek

Cerkiew jest otwarta, wewnątrz kręci się grupka kobiet, prawie wszystkie wychodzą aby poznać niespodziewanych przybyszów. Nazajutrz przypada święto Piotra i Pawła, kobiety pod kierownictwem szefa – popa sprzątają świątynię. Sprzątają bardzo dokładnie, obserwuję przez chwilę wybryki ekwilibrystyczne jednej z pań, która wdrapując się na kiepsko podpartą długą drabinę, ściera kurz z witraży.

Obrazek

Jedna z kobiet, starowinka, okazuje się Lwowianką przesiedloną po wojnie w te tereny. Całkiem nieźle mówi po polsku, rozmawiamy dłuższą chwilę.

W kilka minut nawałnica ustaje więc obchodzimy cerkiew dookoła. Moment nieuwagi i moi towarzysze znikają. Drzwi na dzwonnicę są otwarte więc gdzież by mogli być jak nie na niej?

Obrazek

Pcham się na górę za nimi. Wnętrze dzwonnicy pokazuje, że ma ona już parę lat. Oprócz tego, że pełni funkcję dzwonnicy, stanowi składzik wszelkich cerkiewnych niepotrzebności.

Obrazek
Obrazek

Żegnamy się z miłymi paniami, ubieramy przeciwdeszczówki (bo chmury nadal straszą) i ruszamy.
Nie pada, kondomy jednak przydają się bo droga pełna jest kałuż, z których woda rozbryzguje się obficie na wszystkie strony przy każdym spotkaniu z samochodem.

Na pomarańczowo dojeżdżamy do Kamieńca Podolskiego. Na wjeździe do starówki ustawione są rampy – wjazd jest płatny. Stajemy i próbujemy dowiedzieć się ile mamy zapłacić ale gość z budki podnosi szlaban, wjeżdżamy za darmochę.

Obrazek

Robimy rundę honorową po mieście, po czym zatrzymujemy się na środku ulicy (taka ułańska fantazja) i dumamy co począć. W tym momencie podchodzi do nas młody koleś i piękną polszczyzną wita nas w Kamieńcu.

Obrazek
Obrazek

Koleś okazuje się być Ukraińcem z Polskimi korzeniami a w dodatku przewodnikiem turystycznym.
W kilka minut znajduje nam kwaterę w samym centrum starego miasta w uliczce odchodzącej od rynku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Starsza, nobliwa właścicielka prowadzi nas do sporego mieszkania na piętrze bardzo starej kamienicy. Uprasza o ciszę w nocy, bez tupania i śpiewów. Czujemy się jak studenci na stancji ale jest super. Parkujemy motocykle pod samym wejściem do kamienicy tak, aby były jak najmniej widoczne z ulicy. Takie są wytyczne Przewodnika. No cóż, widocznie brama nie stanowi tutaj przeszkody. Wnosimy cały majdan na górę i przebieramy się pospiesznie – chcemy zdążyć zwiedzić miasto zanim zrobi się ciemno. Przewodnik (nie zapamiętałem ani nie zapisałem imienia) czeka na nas w naszym salonie.

Zmrok zapada nieubłaganie więc zwiedzanie zaliczamy w ekspresowym tempie szkoda, bo nasz przewodnik ma dużo do opowiedzenia.
Na pierwszy rzut bierzemy koszary, bo mieszkamy tuż obok. W koszarach mieściła się fabryka papierosów, którą po rozpadzie ZSRR „ruskie” ogołocili z maszyn i podpalili. To w dodatku rodzinna historia Przewodnika bo w fabryce pracowała jego mama. Dzisiaj koszary nadal imponują ale już jako ruina.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Idziemy do centrum, łapczywie słuchając opowieści Przewodnika. Zdjęć nie robimy bo sprzęt fotograficzny, jakim dysponujemy w nocy nie daje rady. Przy rynku mieści się remiza strażacka, przez oszklone drzwi oglądamy stare strażackie ziły, będące w czynnej służbie. Udaje nam się wejść i pstryknąć fotkę.

Obrazek

Jest już późno i w brzuchach pusto ale idziemy również na zamek kamieniecki. Jesteśmy lekko zszokowani, bo nocna iluminacja zamku sugeruje raczej Disneyland:

Obrazek

Obchodzimy mury dookoła słuchając jak to kilka lat temu remontowana była jedna z baszt. Pracownicy tak skutecznie zmniejszyli ilość cementu w zaprawie (zużywając go do ważniejszych budów - prywatnych), że baszta zaraz po remoncie po prostu się rozpadła.
Pod murem zamku udajemy duchy:

Obrazek

Dalsze zwiedzanie i robienie zdjęć zostawiamy sobie na jutro i zmierzamy w kierunku restauracji.
Zamawiamy pieczeń po domowemu i piwko. Przy piwie rozmawiamy z naszym kolegą – przewodnikiem. I tu po raz kolejny stykamy się z tematem wojny. Dookoła życie płynie normalnie, dla nas, turystów temat nie istnieje ale… z Kamieńca Podolskiego pojechało walczyć do Ugańska kilkudziesięciu żołnierzy. Koledzy ze szkoły, koledzy z wojska naszego rozmówcy. Dwóch już zginęło. Ludzie o tym rozmawiają, oni to czują. Kolację zjadamy dosyć szybko – prawie zasypiamy na siedząco.

Rozstajemy się z Przewodnikiem, płacąc mu za usługę i poświęcony nam czas, fajny chłopak.

Przed zaśnięciem Koszałek-Opałek czyni swoją powinność:

Obrazek

Koszty:
Nocleg – 350 hr (3 osoby)
Kolacja – jedzonko, piwo 250 hr (4 osoby)
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 195
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

Macie jakąś mapkę z trasą?
P.s. normalnie Literatura przez duże L. [WHITE SMILING FACE]

Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Awatar użytkownika
Slawol74
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 240
Rejestracja: 10.10.2015, 17:29
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Poznań

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Slawol74 »

Racja . Świetnie napisane ma kolega dar do tego . Do tego przytoczone przykłady np słowa piosenki Kazika . Mi się przypomniał tekst z Seksmisji który pasuje do sytuacji " sam na sam z gołą babą w windzie i nic !!! . :tongue:
Awatar użytkownika
HarryLey4x4
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 712
Rejestracja: 29.01.2015, 22:45
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: spod Poznania

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: HarryLey4x4 »

Jednak facet , to facet.... mnie też się w tym samym momencie przypomniała Seksmisja. :zabawa:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Ja tam żadnej windy nie widziałem... ;-)
Dzięki panowie za pochwały, kolejne odcinki już w produkcji.
Mapki nie mam ale może coś namaluję.

geloff
Awatar użytkownika
Banan70
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 138
Rejestracja: 04.03.2011, 20:37
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Kielce

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Banan70 »

Piękna relacja miło sobie przypomnieć znajome miejsca. :ok:
Gdzie jadę tam jadę, ale ...
forhend
emzeciarz agroturysta
emzeciarz agroturysta
Posty: 292
Rejestracja: 13.06.2008, 20:28
Lokalizacja: Konin
Kontakt:

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: forhend »

...i co te" Lodziary"pomyslą teraz o chłopakach z Polski...?) :lol:
Bystre pióro Koszałka Opałka.
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 5 Czwartek 2.07.2015

Wstajemy tak wcześnie jak tylko możliwe. Za oknem piękne słońce zachęca do wyjazdu. Jako, że świeci prosto w okna naszego mieszkania, przystrajamy je wypraną wieczorem bielizną. W tej skarpetowo-majtkowo-koszulkowej scenerii zjadamy szybkie śniadanie. Zanim kończymy dopijać kawę, pranie jest suche. Znosimy wszystkie nasze rzeczy (za każdym razem zastanawiam się po co aż tyle tego zabrałem) na dół i pospiesznie pakujemy motocykle. Zwiedzanie Kamieńca planujemy przeprowadzić na kołach.
Wtoczone pod same drzwi kamienicy motocykle bezpiecznie przetrwały noc, teraz wypychamy je na ulicę. Czynności związane z pakowaniem i wyprowadzaniem motków robimy w lekkich ciuchach, wysokie buty i kurtki leżą w cieniu na schodach. Odwlekamy moment ich założenia.

Na fotce widać okna naszego apartamentu (na piętrze cztery okna licząc od prawej strony) już bez majtkowych ozdób.

Obrazek
Obrazek

Jeszcze pożegnania, rozliczenia itp., dobrze, że na ulicy jest kawałek cienia…

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W tym zabytkowym budynku w przy starym placu targowym, w samym centrum miasta, została zlokalizowana… szwalnia. Budynek został wynajęty/kupiony przez włoską firmę i biznes się kręci.

Obrazek

Zdjęcia za dnia, robimy „na japończyka”, czyli pstrykamy wszystko co mamy przed oczami. W związku z tym, że zwiedzanie właściwe odbyło się wczoraj, nie potrafię zamieścić stosownych opisów. Niestety pamięć, szczególnie historyczna, jest u mnie bardzo ulotna, a notatek nie zrobiłem.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomnik turysty, którego miasto tak bardzo oczarowało, że odłączył się od wycieczki i przepadł na kilka dni. No nie wiem, ta historyjka jest dla mnie wieloznaczna… W każdym razie turysta szczęśliwie został odnaleziony a zdarzenie zostało upamiętnione nietypowym pomnikiem.

Obrazek

Zamek znajduje się przy jedynej drodze, którą można wyjechać ze starego miasta. Rzeka o stromych, skalnych brzegach zatacza pętlę, tworząc niedostępną ze względu na skały wyspę. Miasto zlokalizowane jest wewnątrz tej pętli a warownia usytuowana w węźle pętli stanowi niejako bramę do miasta. Dlatego zamek zamierzamy zwiedzić na końcu, a wcześniej postanawiamy pokręcić się również po opłotkach starówki.

Obrazek
Obrazek

Znajdujemy dróżkę, którą dojeżdżamy pod zamek od dołu murów obronnych.

Obrazek

Przy tej właśnie dróżce po raz pierwszy widzimy napowietrzną instalację gazową. Nietypowość tego rozwiązania póki co nas dziwi.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wracamy do centrum ale zanim udamy się na zamek, szukamy jeszcze cmentarza z słynnym pomnikiem w kształcie pnia drzewa pamięci Pułkownika Wołodyjowskiego. Cmentarz znajdujemy za imponującą łacińską katedrą.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

No i w końcu zamek z pięknie komponującym się niby z boku a jednak na jego tle BWM Ogóra.

Obrazek

Bez kolorowych świateł twierdza wygląda o wiele poważniej niż wczoraj w nocy. I teraz dopiero widać dlaczego zamek przetrwał niezdobyty tak wiele wrogich najazdów.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zabytki zabytkami ale trzeba ustalić dalszy kierunek podróży. Wczorajszy wieczór był na tyle intensywny, że brakło czasu. Nawigator Ogór odrabia zaległości i planuje trasę. Militarny charakter otoczenia sprawia, że do planowania czynnie przyłącza się Bombardier Lesio, którego mina na zdjęciu jest efektem prawdziwej pracy intelektualnej i nie jest w żadnym stopniu pozorowana.

Obrazek

Po przestudiowaniu map analogowych panowie zabierają się z nawigacje. Tutaj również maksymalne skupienie.

Obrazek

Zaangażowanie Lesia w tematy nawigacyjne nie jest pozą, czego nie można powiedzieć o moim studiowaniu przewodnika. Proszę zwrócić uwagę na okładkę. No cóż, nawet największym się zdarza – pamiętne zdjęcie G. Busha…

Obrazek

Po krótkiej sesji fotograficznej smarujemy łańcuchy i ruszamy w kierunku Chocimia.

Kamieniec Podolski jest jednym wielkim zabytkiem, którego wielkości nie umniejszają zaniedbane budynki i ulice. Nie chcę tu przepisywać przewodnika, zainteresowani bez problemu dotrą do obszernych opisów miasta wraz ze zdjęciami. Ja powiem tylko, że dla miłośników historii Kamieniec to pozycja obowiązkowa.

Dzisiaj, pomimo późnego startu planujemy dotrzeć do Mołdawii. Pogoda rozpieszcza, droga dobra więc jedzie się wyśmienicie. Niemniej jednak po jakimś czasie przypominamy sobie o konieczności wrzucenia czegoś na ruszt i po przekroczeniu Dniestru stajemy przy mijanym barze.

Obrazek

Obok hotelu/baru stoi taka urocza chatynka, zapewne zabytkowa:

Obrazek

Z prawej strony wchodzi w kadr sławojka, wychodek, kibel znaczy się. Z tego przybytku korzystamy zaraz po zejściu z maszyn, później przychodzi tu również policjant dzierżący na ramieniu kałasznikowa. Policjant stacjonuje w budce po drugiej stronie drogi, dokładnie vis-a-vis baru. Jako, że wychodek, ukraińskim zwyczajem to tylko dziura w podłodze, nawet nie chcę sobie wyobrażać jak policjant gimnastykuje się z tym karabinem kiedy potrzeba przekracza szybką potrzebę standardową.

Zlustrowawszy wnętrze baru, które oceniamy jako mało interesujące, usadawiamy się przy zadaszonym stole na zewnątrz. Tu przynajmniej bez skrępowania można zdjąć buty.

Obrazek

Z posiłkiem, który jemy wiąże się spore rozczarowanie, ponieważ przez pomyłkę zamawiamy jajecznicę zamiast obiadu. Właściwie trudno nazwać to pomyłką ponieważ kelnerka przynosi dokładnie to co zostało zamówione a w imieniu całej wycieczki zamówienie składał Bombardier Lesio, któremu nieco pokręciły się pory dnia.
Koniec końców nie zmieniamy zamówienia a rozczarowanie wynika głównie z tego, że jajecznica podana jest w formie, u nas zwaną jajkiem sadzonym. Więc ani to obiad ani jajecznica. Nasza ekskursja jest tak przyjemna i luzacka, że nikomu nie przychodzi do głowy aby z powodu takiej błahostki rozdzierać szaty. Oczywiście ja trochę narzekam ale jajko zjadam i jest ok.
Bądź co bądź do brzuchów coś wskoczyło a przecież jak będzie trzeba to zatrzymamy się na obiad, tym razem prawdziwy i po kłopocie.

Po konsumpcji leżymy sobie chwilę na ławach aż znowu przychodzi nam ochota na posłuchanie warkotu naszych v-twinów (zupełnie nie wiem na co przychodzi ochota Ogórowi, bowiem jego jednopakowy rotax nie warczy wszakże tak pięknie… - ot taka mała złośliwość pod adresem BMW, którym to głównie zachwycają się oglądający nasze motocykle tubylcy).

A żeby jeszcze coś o dziewczynach dodać, muszę wspomnieć o wczorajszej rozmowie z naszym przewodnikiem. Otóż został on zapytany o tutejsze dziewczyny (bo po pierwsze wypada dowiedzieć się jak najwięcej o zwiedzanym mieście a po wtóre, mamy z Lesiem poczucie misji O.O. czyli: „Ożenić Ogóra”). Pytanie było bardziej precyzyjne: Czy byłaby możliwość znalezienia w Kamieńcu porządnej żony dla Ogóra?
Na to pytanie nasz rozmówca odpowiedział szybko swoim śpiewnym akcentem: „O, gdyby panowie chcieli dziewczyny poznać, to poleciłbym najpierw motory zostawić i rozebrać się z ubrań, w których panowie wyglądają jak jakieś biznesmeny a dopiero wtedy dziewczyn szukać. Bo tak na motorach to żadna sztuka, zaraz się kilka znajdzie ale potem niekoniecznie żona ta dobra będzie”.
I na tym, nieco filozoficznym stwierdzeniu skończę wątek.

Następny przystanek: Chocim. Wjeżdżamy na parking pod zamkiem, gdzie spotykamy parę na BWM znaną nam z Kamieńca. Parkujemy motocykle i idziemy do nieco odległego zamku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Od dziadka siedzącego przy drodze do zamku kupujemy duży kubek malin, zjadamy je ze smakiem – zamiast obiadu. Sama transakcja zakupu malin jest ciekawa bo po zapłaceniu kwoty, określonej jako cena, sprzedawca dwukrotnie domaga się wyższej zapłaty. Dorzucamy mu, bo cena i tak nie jest wysoka ale po drugim wezwaniu czujemy, że jesteśmy lekko naciągani i żegnamy się z panem.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po dość długim spacerze, przez drewniany most nad fosą, docieramy do bramy zamku. Niestety w tym miejscu dowiadujemy się, że bilety wstępu są do nabycia w pierwszej bramie, z której pół godziny temu robiliśmy zdjęcia. Oczywiście nikomu nie chce się wracać po bilety, rezygnujemy ze zwiedzania wnętrza. Będzie motywacja, aby przyjechać tu ponownie – tak sobie tłumaczymy nasz brak zamiłowania do kilkudziesięciominutowego marszu w strojach motocyklowych w pełnym słońcu.

Obrazek

Z Chocimia kierujemy się na Mołdawię, noc chcemy spędzić w zakolach Prutu czyli u zbiegu granic Ukrainy, Mołdawii i Rumunii.

Na jednym ze skrzyżowań Nawigator Ogór skręca inaczej niż wskazuje nawigacja. Zmianę trasy zauważamy wraz z Lesiem ale nasze bezgraniczne zaufanie do Nawigatora sprawia, że nie traktujemy tego odstępstwa jako pomyłkę ale jako optymalizację online. Nowa trasa podoba nam się tym bardziej, że jedziemy bardzo przyjemnym szutrem. Nieco niepokoją nas mijane po lewej stronie słupy graniczne ale jedziemy dalej i dojeżdżamy do przejścia granicznego.

Obrazek
Obrazek

Stajemy przed szlabanem a po chwili obok nas pojawia się przesympatyczna pani w mundurze witająca nas słowami: „ A szto za priekrasnyje malcziki k’nam prijechali?!” Za panią, która jest tu szefem, podchodzi młody pogranicznik z karabinem na ramieniu.

Obrazek

Po dłuższej pogawędce w temacie celu naszej podróży, już przejechanej trasy, motocykli, tego co nam się podobało w Ukrainie itd. dochodzimy do sedna: Chcemy do Mołdawii. I tu okazuje się, że nie możemy przejechać tym przejściem, ponieważ obsługuje ono wyłącznie ruch lokalny natomiast „innostrańcy” muszą przekraczać granicę w miejscu, do którego zmierzaliśmy przed optymalizacją trasy... Jako, że nasza rozmowa ma charakter luźnej pogawędki, do grupy dołącza również mołdawski pogranicznik i robi się jeszcze weselej. Porównujemy ceny paliwa, papierosów, samochodów w Ukrainie, Mołdawii i Polsce.
Próbujemy podpytać pograniczników o najkrótszą drogę do międzynarodowego przejścia bo do wyboru mamy dwa, oba odległe o grube kilkadziesiąt km drogami głównymi. A bocznych szutrówek tu bez liku… Niestety pomimo najszczerszych chęci pograniczników nie udaje nam się nic konkretnego ustalić.

Obrazek

Ruchu na przejściu nie ma ale podczas naszej, dosyć długiej rozmowy po stronie mołdawskiej ustawia się kolejka kilku samochodów. Pogranicznicy zupełnie nie zwracają na to uwagi. Kiedy zniecierpliwiony oczekiwaniem kierowca próbuje zaznaczyć swoją obecność klaksonem, słyszy pod swoim adresem odpowiednią wiązankę i informację, że ma czekać spokojnie bo obsługa przejścia jest zajęta.

Obrazek

Na szefowej największe wrażenie robi oczywiście Ogór i jego BMW. Nieustannie macha do niego swoimi długimi rzęsami i robi zalotne miny. Czujemy się z Lesiem zazdrośni więc zarządzamy odwrót.

Obrazek

Znajdujemy jakąś drogę w kierunku losowo wybranego przejścia i rozkoszujemy się jazdą po kompletnym odludziu.
Jak to z bocznymi dróżkami bywa, oznaczeń brak a rozgałęzień i skrzyżowań co niemiara, więc co chwilę zatrzymujemy się celem weryfikacji trasy. Podczas któregoś z takich postojów, zatrzymuje się obok nas ekskluzywny samochód, mocno kontrastujący z okolicznościami przyrody a jego kierowca pyta czy coś się stało i czy nie potrzebujemy pomocy.
Takie sytuacje zdarzają się na Ukrainie bardzo często, jeśli nawet nie przy każdym postoju. Pozwala to sądzić, że gdybyśmy potrzebowali pomocy, znaleźlibyśmy ją nawet na zupełnym odludziu.
Bezinteresowna pomoc i zainteresowanie jest jedną z najbardziej fantastycznych cech ludzi na wschód od naszej granicy. Ta cecha sprawia, że chce się tutaj być.

Obrazek

Niebawem dojeżdżamy do Przejścia Właściwego. Przejście wygląda niemal identycznie jak poprzednie ale o tym, że jest to przejście właściwe świadczy fakt, że uzbrojony jak zwykle pogranicznik podchodzi do nas z ponurą miną i w pierwszym zdaniu nakazuje wyłączenie kamery. Nie ma żadnych konwersacji, jest poważny ukraiński urzędnik na służbie, wykonujący skrupulatnie swoje obowiązki. Chłód bije od niego taki, że mimowolnie czujemy się zestresowani. Po zakończeniu czynności służbowych pogranicznicy wyrażają zdziwienie, że jedziemy po tak złych drogach i informują, że po mołdawskiej stronie w ogóle nie ma asfaltu. Dziwią się jeszcze bardziej kiedy debilnie uradowani oznajmiamy, że im gorsza droga, tym dla nas lepiej. Zapewne myślą: „Ot w dupach się poprzewracało”.

Obrazek

Po kilkunastu minutach wjeżdżamy do Mołdawii.

Obrazek

Pierwsze kilometry po tej stronie granicy, to gładki jak stół drobny szuter. Nie ma dziur, można jechać szybko i przyjemnie. Co prawda miejscami nawierzchnia nie jest utwardzona, co sprawia, że jedzie się jak po głębokim piasku. Szczególnie w zakrętach jest to niebezpieczne bo po wjechaniu w taką luźną łachę przednie koło robi co chce.
Dojeżdżamy do jakiejś wioski, w której kończy się szuter a w jego miejsce pojawia się asfalt, kiepski ale połatany. Jedzie się po nim o niebo lepiej niż na Ukrainie.
W mijanych wioskach pod skromnymi domkami stoją całkiem niezłe samochody, zauważalnie nowsze niż po tamtej stronie granicy.

Zatrzymujemy się w miasteczku Lipcany, znajdujemy bankomat, zaopatrzamy się w mołdawskie Leje, których część wydajemy od razu w sklepie obok. Sklep różni się od naszych wyłącznie napisami na opakowaniach. Na półkach te same produkty, znanych producentów. W Ukrainie oczywiście również w dużych sklepach jest „normalnie” aczkolwiek małe sklepiki w wioskach, które odwiedzaliśmy, przypominają nasze „Społem” z lat ’80.

Obrazek

Znajdujemy na mapie boczną drogę, biegnącą mniej więcej wzdłuż zakoli Prutu, gdzie zamierzamy szukać miejsca na biwak. Pora już ku temu odpowiednia.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dróżka prowadzi cały czas w pobliżu rzeki ale jakoś nie możemy znaleźć do niej dojazdu. Mijamy kolejne wioski. Zabudowania ogrodzone są krzywymi płotami zrobionymi z byle czego, domy tak małe, że przypominają bardziej domki działkowe. Obejścia z trawą nietknięta ostrzem kosiarek, grządki i drzewa owocowe, żadnych ozdobnych iglaków czy innych roślin, którymi wypełnione są nasze ogrody. Znowu przed oczami staje mi obraz polskiej wsi, którą pamiętam z dzieciństwa. Dopiero teraz widzę ogromny skok jaki się u nas dokonał. Nie potrafię jednak ocenić, czy ten skok został wykonany w dobrym kierunku. Bo niby u nas jest bardziej estetycznie ale to nowoczesne uporządkowanie, zaprojektowane ogrody i podjazdy z kostki brukowej wydają mi się teraz tak bardzo sztuczne. Tutaj jest normalnie. Naturalnie. Krowy, konie, kozy, kury, kaczki pasą się przy drogach, łażą po drogach. Nieraz zatrzymujemy się bo droga jest zatarasowana przez zwierzęta. I nikt nie wydaje się być tym zestresowany. Po pierwsze zazwyczaj zwierzęta łażą samopas a nawet jeśli ktoś się nimi opiekuje, to wcale nie spieszy się z przepędzaniem zwierzaków z drogi.

Znajdujemy wreszcie ścieżkę prowadzącą w stronę rzeki. Ścieżka prowadzi przez głęboki wąwóz i staje się coraz trudniejsza do pokonania przez nasze objuczone osiołki. Pomimo tego, że już widzimy rzekę, zatrzymujemy się aby rozważyć możliwość odwrotu. Ogór robi desant zapuszczając się kilkaset metrów dalej i stwierdza, że i droga staje się coraz bardziej off i brzeg rzeki nie nadaje się do zasiedlenia.

Obrazek
Obrazek

W czasie, kiedy Ogór penetruje brzeg Prutu, my zagadujemy napotkane zupełnie przypadkowo dziewczyny.

Obrazek

Ogór wyczuwa takie sytuacje swoim szóstym zmysłem i zjawia się przy nas w kilka sekund, po czym przejmuje inicjatywę. Jako Nawigator ustala położenie za pomocą GPS oraz uroczych Mołdawianek. Oczywiście każdy, kto choć raz używał GPSu wie, że wystarczy kilka kliknięć i dokładna pozycja zostaje określona i wcale ale to wcale nie ma potrzeby pytać kogokolwiek o to, czy ta pozycja jest poprawna...

Obrazek

Właściwie od dziewczyn uzyskujemy jedną istotną informację: Brzegi rzeki stanową teren przygraniczny, gdzie biwakowanie jest zabronione. Straż graniczna często patroluje ten teren i bezwzględnie egzekwuje zakaz. Ta informacja nas nieco zasmuca, bo nastawieni jesteśmy na nocleg nad rzeką. Zawracamy jednak w ciasnym wąwozie i jedziemy dalej.

Obrazek
Obrazek

Zaraz przed znakiem obwieszczającym miejscowość Lopatnic znowu znajdujemy dróżkę w kierunku rzeki. Jako, że widok, z tego miejsca jest niezwykle urokliwy, po raz kolejny próbujemy dotrzeć do brzegu.

Obrazek
Obrazek

Tym razem się udaje. Znajdujemy małą polankę w zagajniku przy rzece, gdzie postanawiamy rozbić obóz. Przeciwległy brzeg to już Rumunia, zgodnie z informacją przekazaną przez dziewczyny znajdujemy się w pasie przygranicznym i nie powinniśmy tu zostawać ale… Czy ktoś miałby siłę opuścić to miejsce?

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po rozpakowaniu motocykla, Ogór śmiga na lekko w poszukiwaniu sklepu. Przydałoby się coś na kolacje bo w końcu obiadu tego dnia nie zjedliśmy.

Oprócz prowiantu Ogór przywozi również piwo. Zjadamy kolację, popijamy piwo i jest super. Zbieramy suche gałęzie celem rozpalenia ogniska. Zastanawiamy się przez chwilę czy to dobry pomysł aby ogniskiem zdradzać swoją obecność w „zakazanym” miejscu narażając się na spotkanie ze strażą graniczną. Miejsce nosi ślady użytkowania w postaci butelek porzuconych tu i ówdzie oraz śladów po ogniskach. Skoro ktoś tu obozuje to może jednak ta straż aż tak bardzo nie ściga…

Po zjedzeniu kolacji leżymy w trawie przy niezapalonym ognisku bo nikomu nie chce się ruszyć tyłka i skrzesać ognia. Piwo jest dobre i bez ogniska.
Dopijamy piwo pospiesznie bo z oddali słychać odgłosy nadchodzącej burzy i na głowy spadają nam pierwsze, leniwe krople deszczu. Nie ma problemu, jesteśmy tak zmęczeni, że bez słowa sprzeciwu nurkujemy w namiotach. Burza przechodzi bokiem, deszcz lekko pokropuje i na tym koniec. Ale my już zostajemy w namiotach zanurzeni w objęcia Morfeusza. Albo jak kto woli prościej: Śpimy jak zabici.

Obrazek

Koszty:
Jedzenie: jajka sadzone vel jajecznica, kawa – 84 hr (3 osoby)
Parking: 15 hr (3 osoby)
Paliwo: 313 hr (tylko ja) , cena 19,50 hr
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 195
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

Kurdeblade. Przeliczyłem tą jajecznicę na trzech i wyszło mi niecałe 14 zeta. Mikro ceny. A jak zobaczyłem na wykresie kurs hrywny to ciągły spadek. Teraz jakieś 0,147 zł.

Wysłane z mojego SM-G530FZ przy użyciu Tapatalka
Awatar użytkownika
Reindeer
wypruwacz wydechów
wypruwacz wydechów
Posty: 1139
Rejestracja: 11.11.2011, 16:48
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Wrocław (czasem Krosno)

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Reindeer »

Świetnie się czyta :resp:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Pawlus
Tanio. Jedzenie, noclegi, paliwo. Dlatego nie zawsze chciało nam się szukać miejsca na biwak...

Reindeer
Dzięki, robię co mogę ;-)

geloff
Awatar użytkownika
delfin697
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 180
Rejestracja: 19.09.2011, 18:43
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Gdynia

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: delfin697 »

NO i wracają wspomnienia :ok:
WSK 125 kros , WSK 175 kros, M-75, Junak M-10,CB450N klasyk, transalp PD-6 BMW R 1100 GS " MILCZENIE JEST MOWĄ BOGÓW "
Awatar użytkownika
Marcin 78
osiedlowy kaskader
osiedlowy kaskader
Posty: 113
Rejestracja: 08.06.2014, 23:23
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Ostrołęka

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: Marcin 78 »

poganialiśmy henrego aby o swojej ekskursji nam pisał bez dłuższych przerw więc i was cisnąć o pisanie będziemy bo wciągają te opisy cholernie :lol: :lol:
więc do pióra moi drodzy :wink:
zwyczajnie HONDA
harins
pyrkający w orzeszku
pyrkający w orzeszku
Posty: 259
Rejestracja: 25.11.2014, 21:29
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: harins »

Fajna wyprawa :smile: Dla mnie najfajniejsze to te zamki :smile:
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 195
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

Fajne rejony, warto się wybrać...jak już będę miał na czym :egh: :crossy:
A teraz przydała by się jakaś przygoda. Zamieniam się w słuch :grin:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Poganianie dobrze robi, człowiek się mobilizuje i odrzuca inne, "ważniejsze" sprawy... :-)

geloff
Awatar użytkownika
pawlus
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 195
Rejestracja: 18.09.2015, 09:23
Mój motocykl: XL650V
Lokalizacja: Mikołów ( SMI )

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: pawlus »

:smile: He he, A ja to niby co? Też mam robotę jeszcze do zrobienia ale zawsze fajniej polatać po forum :crossy:
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 6 Piątek 3.07.2015

Budzę się bladym świtem słysząc warkot silnika. A jednak nas namierzyli! Jednak silnik gaśnie a nikt nie zakłóca nam spokoju więc śpię dalej. Wstaję o 6.30 i wyczołguję się z namiotu. Jest ciepło, słonecznie. W pobliżu naszych namiotów stoi czarny chopper a na brzegu siedzi dwóch chłopaków łowiących ryby. Na mój widok machają przyjaźnie rękami, zapoznajemy się i wymieniamy standardowe wędkarskie grzeczności typu: Biorą? - Eee tak sobie… Chłopaki ubrani są w ubrania robocze, takie typowe uniformy składające się ze spodni na szelkach i rozpinanej bluzy. W połączeniu z chromowanym motocyklem daje to niezły zestaw ale nie wnikam, cieszę się, że to wędkarze a nie straż graniczna.
Obozowisko składamy bez śniadania – nie mamy za bardzo prowiantu, postanawiamy zatrzymać się w najbliższym sklepie. Tak też czynimy.

Obrazek

Obrazek

Na werandzie pod sklepem zasiadamy przy stole, oprócz zakupionego pieczywa i miodu dostajemy również gorącą wodę, robimy kawę, herbatę i zjadamy pełnowymiarowe śniadanie.

Obrazek

Obrazek

Jest upalnie i sympatycznie siedzi się w cieniu, spokojnie moglibyśmy wytrwać tu aż do obiadu. Ale na szczęście sklep nie oferuje usług gastronomicznych poza wspomnianą gorącą wodą, co mobilizuje nas do spakowania manatków i wyruszenia w dalszą drogę.

Przypadkowo robię zdjęcie licznika. Przeprowadziwszy skomplikowane działanie arytmetyczne (wakacje!) dochodzę do wniosku, że zrobiliśmy dotychczas 991 km. Ha! Ktoś kiedyś na FTA napisał, że wyprawa zaczyna się powyżej 1000 km od domu. Zatem Ogór z Lesiem już są na wyprawie, ja będę za 9 km! Zatem nie ma co czekać, na koń!

Obrazek

Przy drodze, którą jedziemy wyrasta ni stąd, ni zowąd wzniesienie wyższe niż pagórki dookoła. Postanawiamy więc zdobyć ten szczyt. Wjeżdżamy na dróżkę prowadzącą w kierunku wzniesienia.
Mijamy typowe dla mołdawskiego krajobrazu mikro domki.

Obrazek

Obrazek

Ze szczytu rozciąga się widok na kamieniołom, który najwyraźniej już nie funkcjonuje, na co wskazują opuszczone budynki i urządzenia.

Obrazek

Obrazek

Chyba robiłem selfie i mi nie wyszło, na to wskazywałaby mina…

Obrazek

Jedziemy do głodiańskiego rezerwatu Padurea Domneasca, w którym przebywają podarowane Mołdawii przez Polskę żubry. W Mołdawii od ponad 300 lat nie ma żubrów a w nawet herbie Republiki Mołdowy widnieje głowa tego zwierzaka (właściwie w herbie mają tura ale to podobne bydlę). W związku z tym zorganizowano rezerwat aby podjąć próbę rozmnożenia gatunku. Z Polski oddelegowano trzy żubry: chłopaka o imieniu Rodawacz i dwie dziewuszki – Pogwarkę i Kagurę, zapewne jedna brunetka a druga blondynka tak, aby Rodawacz mógł powybrzydzać. Albo… Gdyby jedną z nich akurat głowa bolała…
W każdym razie polska trójca dała radę i niebawem urodził się mały mołdawski cielaczek. Sukces znaczy się.
No więc jedziemy odwiedzić „naszych” i życzyć im dalszych sukcesów.

Jak zwykle wyszukujemy na mapie drogę oznaczoną najwęższą linią. Prut w tym miejscu tworzy spore rozlewisko od którego odchodzi wąska odnoga. Mapa pokazuje możliwość jej przekroczenia. Po drugiej stronie rzeki znajduje się miasteczko Costesti, które zamierzamy odwiedzić. Jedzie się bardzo przyjemnie drogą wzdłuż rzeki ale zamiast oczekiwanego mostu przed nami ukazuje się przeprawa promowa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przeprawa jest mocno nieczynna, wygląda na to, że przestała być potrzebna. Najwyraźniej służy teraz tylko miejscowej młodzieży jako kąpielisko. Ponieważ upał mocno daje się nam we znaki przez chwilę rozważamy możliwość skorzystania z kąpieli. Ale jakoś tak nie chce nam się robić w tym miejscu pikniku, na naszym brzegu aż roi się od śmieci.

Obrazek

Wracamy na drogę główną a po kilku kilometrach znajdujemy kolejny skrót. Fantastycznie wijąca się wzdłuż okresowo wylewającej rzeki szutrówka prowokuje do szybkiej jazdy. Zwalniam nieco, kiedy za jednym niewielkich pagórków zaskakuje mnie ostry zakręt i dla utrudnienia stado owiec przechodzące akurat przez dróżkę. Jakimś cudem udaje mi się ominąć beczące towarzystwo nadzorowane przez wielkiego, czarnego psa i zmieścić się w zakręcie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na szczycie niewielkiego wzniesienia robimy przystanek i wymieniamy się wrażeniami. Wrażenia są proste do określenia: Każdy ma na twarzy szerokiego banana.
Pośród pastwisk znajdujemy studnię a właściwie źródło obudowane betonem. Na gwoździu zawieszony jest kubek, którym można zaczerpnąć wody.

Obrazek

Docieramy do Costesti. Miasteczko sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Opuszczone budynki, brudne bloki z ogromnymi zaciekami i płatami odpadającego tynku. Kręcimy się po miasteczku poruszając się ulicami, przy których wśród niskich drzew stoją niewielkie domy. Okolica wygląda na przedmieścia zatem szukamy centrum. Okazuje się, że właśnie jesteśmy w centrum, które stanowi urząd mieszczący się w budynku o różowej elewacji, szary pawilon nieokreślonego przeznaczenia oraz restauracja „Lilia” kontrastująca sąsiednimi budowlami swoją elewacją. Budynki stoją przy sporym placu pokrytym nierównymi płytami chodnikowymi przerośniętymi trawą a po drugiej stronie placu znajduje się mały park.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Restauracja jest czynna, co w sumie nas dziwi bo miasteczko wygląda na wymarłe. Ustawiamy maszyny w cieniu drzew po drugiej stronie placu (Lesio ma lepszy pomysł na cień dla trampka – wjeżdża niemal do restauracji) i idziemy zobaczyć do środka.

Wnętrze restauracji podzielone jest na dwa pomieszczenia restauracyjne i imprezowe. Jesteśmy zaskoczeni bo pośród tego smutnego otoczenia restauracja urządzona „na bogato” wygląda jak zupełnie z innej bajki. Wystrój jest identyczny jak w naszych rodzimych salach weselnych, mocno kiczowaty ale przyjemny. Wystarczyłoby jeszcze zapuścić Mołdopolo i Lesio ruszyłby w tany.

Obrazek

Po krótkiej konwersacji z panią za skromnie wyposażonym barem dowiadujemy się, że możemy zamówić coś a’la bułka z serem na ciepło oraz kwas. Zasiadamy więc przy stole w części restauracyjnej. Jest rozkosznie chłodno. Kwas jest zimny i przepyszny, za każdym razem pijąc kwas żałujemy, że w polskich barach go nie podają.

Obrazek

Obrazek

Buła z serem również jest bardzo smakowita a przy tym sporych rozmiarów. Po zjedzeniu robi się sennie więc wrzucamy kawę dla rozbudzenia i wstajemy bo wiemy, że kawa na takie rozleniwienie nie pomoże. Przed wyruszeniem w drogę jeszcze wizyta w WC.

Obrazek

Śmiesznie wyglądają te toalety (nota bene w większości odwiedzanych lokali Ukrainy i Mołdawii w łazienkach króluje polska marka ceramiki) ale nie można odmówić zasadności takiego rozwiązania.

Z Costesti jest już niedaleko do rezerwatu.

Obrazek

Na jednym ze skrzyżowań, podczas weryfikacji trasy zatrzymuje się obok nas z piskiem opon Opel, a zaraz później dostawczak. Miejscowi jak zwykle chcą pomóc lub ewentualnie porozmawiać.

Obrazek

Jeden z kolegów prosi o możliwość zrobienia sobie fotki na BMW, ech ta magia marki.

Obrazek

Docieramy w końcu do rezerwatu. Jedziemy wąską dróżką wśród rozlewisk, oglądamy gromadzące się w pobliżu wody ptactwo. Kierując się znakami skręcamy w las, w którym znajdujemy zagrody dla zwierząt. Żubry mieszkają na sporym zalesionym terenie ogrodzonym siatką. Nad siatką poprowadzony jest długi drewniany pomost stojący na palach. Pomostem dochodzimy do zadaszonej platformy, z której obserwuje się żubry. Stoimy, patrzymy, czekamy a żubrów jak nie było tak nie ma. Widać wydeptane (zapewne przez nie) ścieżki wzdłuż ogrodzenia i tyle. Gorąco jest, pewnie chowają się przed słońcem w zagajniku. Trudno, nie przekażemy im pozdrowień z kraju.

Mapa, którą studiuje Ogór informuje o uroczych zakolach Prutu zaraz po drugiej stronie lasu. Marzy nam się kąpiel więc ruszamy leśną dróżką w kierunku rzeki. Efektem tej przejażdżki jest taki oto wygląd Ogórowego BMW:

Obrazek

A po cóż Ogórowi takie zielone maskowanie?

Ogór jedzie przodem, za nim Lesio, na końcu ja. Gadamy sobie z Lesiem przez interkom o przysłowiowej dupie Maryny a w tym czasie Ogór znika nam z oczu. Zaniepokojeni zniknięciem kolegi zatrzymujemy się i po śladach docieramy w krzaki.

Oczyma Ogóra wygląda to tak:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Sytuacja wygląda poważnie, Ogór leży pod przewróconym motocyklem i nie może się wydostać.

Obrazek

Unosimy z lesiem BMW na tyle, że Ogórowi udaje się wyczołgać z potrzasku, po czym we trzech wyciągamy motocykl na drogę.

Obrazek

Kiedy okazuje się, że nie ma strat ani w ludziach, ani w sprzęcie zaczynamy się śmiać i komentować całe wydarzenie. Chwila nieuwagi przy przejeździe przez błotnistą kałużę powoduje Ogórowy skok w bok. Śmiejemy się, że nasz Nawigator jechał na przyrządy i to one zawiodły go w las.

Dalej droga staje się coraz bardziej offowa, co skądinąd bardzo lubię ale obładowane motongi kiepsko nadają się do takiej przeprawy. Kiedy zaczynamy się co kawałek wzajemnie wypychać z błotnych kolein, postanawiamy zrezygnować z kąpieli – i tak jesteśmy zupełnie mokrzy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następnym celem jest miasto Glodeni a dokładnie, położona w jego pobliżu polska wioska Styrcza. Tam planujemy nocleg. Jedziemy szutrami od czasu do czasu zmieniającymi się w asfalt.

Obrazek

Wjeżdżamy do Glodeni. Miasto jak wszystkie dotąd mijane nie powala swoim urokiem. Jednak od samego wjazdu do miasta mijamy kilka pięciogwiazdkowych hoteli. Zastanawiamy się kto w nich mieszka?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ogór nawiguje do Styrczy. Zjeżdżamy z głównej, asfaltowej drogi między domy. Szukamy wioski spodziewając się czegoś charakterystycznego. Przejeżdżamy obok ubogich chatek położonych przy nieutwardzonej, polnej drodze w tę i z powrotem.

Obrazek

Obrazek

Nawigacja pokazuje, że jesteśmy na miejscu. Nie widzimy jednak żadnej tablicy, znaku, nic co mogłoby wskazywać na polskość tego miejsca. W wiosce mieści się Dom Polski ale gdzie?
W końcu znajdujemy kościół, na którego zamkniętych drzwiach naklejony jest plakat z ogłoszeniami parafialnymi. Między innymi „zbiórka na cele kościoła” a więc jesteśmy na miejscu. Przy kościele znajduje się dom, zakładamy, że to właśnie ten polski. Gospodarz wyprowadza nas z błędu i objaśnia jak dotrzeć do właściwego. Po kilkuset metrach drogi jesteśmy u celu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dom Polski jest jednak charakterystyczny: Stoi pod nim samochód na polskiej rejestracji. A poza tym jest większy i okazalszy niż pozostałe.

Obrazek

Parkujemy motocykle i Ogór idzie na zwiad. Wątpliwości rozwiewa mała tabliczka przy drzwiach wejściowych, jesteśmy na miejscu. Niestety drzwi są zamknięte i nikt nie reaguje na dobijanie się do nich.

Obrazek

Obrazek

Kilkaset metrów od Domu Polskiego mijaliśmy ładną łąkę, nadającą się do obozowania, stoimy przed ogrodzeniem i ustalamy plan dalszych działań. W tym momencie na drodze pojawia się postać zmierzająca w naszym kierunku. Podchodzi do nas i wita nas po polsku. Jest to Pani Ludmiła, opiekunka domu. Zaprasza nas do środka i od razu pyta, czy chcemy zostać na noc. Oczywiście, że chcemy.

Dom pełni kilka funkcji: Jest polską szkołą, domem kultury, mieszkaniem nauczycielki, oraz hotelem dla gości. Jeden z pokoi zajmują trzej marynarze podróżujący po Mołdawii samochodem, my zostajemy ulokowani w mieszkanku nauczycielki, która przebywa akurat na wakacjach w Polsce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wioska Styrcza została założona przez polskich przesiedleńców z Kamieńca Podolskiego i Chocimia pod koniec XIX w. Zakupili oni tutaj ziemię i wybudowali domy. Historia życia mieszkańców wioski, którą poznajemy z opowieści P. Ludmiły oraz kroniki zawierającej opisy i zdjęcia, jest niezwykle trudna. Okres władzy ZSRR mocno daje się odczuć tutaj do dzisiaj. Niemniej jednak te wszystkie trudności zostają przezwyciężone przez mocną wolę zachowania polskości. To, co dla nas wydaje się oczywiste a nawet niezauważalne, tutaj nabiera rangę świętości. Wystarczy przyjrzeć się wystrojowi sali lekcyjnej. Dzieci uczą się w polskiej szkole popołudniami tzn normalnie uczęszczają do szkoły mołdawskiej a dodatkowo poświęcają swój czas na naukę języka polskiego, kultury, literatury itd.

Mamy do dyspozycji dobrze wyposażoną kuchnię, łazienkę i mały ogródek, w którym znajduje się niewielkie zadaszenie i ławki.

Zapoznajemy się z marynarzami i po ogarnięciu tematów związanych z toaletą, praniem i kolacją zasiadamy wspólnie w ogródku i przystępujemy do integracji. Pani Ludmiła wytwarza wino, nabywamy od niej odpowiednią ilość więc integrować możemy się do woli.

Marynarze okazują się bardzo sympatyczni, rozmawiamy o naszych podróżach. Panowie jadą bez specjalnych planów i zaliczają po drodze wszystkie większe miasta. Kierują się do Rumunii a później jeszcze chcą dotrzeć do Chorwacji. Z dotychczasowej podróży ze szczególnym sentymentem wspominają pobyt w Kijowie, gdzie imprezy nie miały sobie równych. Ich wypad ma charakter studenckich wakacji, są to dla nich pierwsze wakacje po rozpoczęciu pracy zawodowej a ze względu na rodzaj pracy urlop to nie „uciułane” dwa tygodnie tylko miesiąc lub „ile trzeba będzie”. Pomimo tego, że nasza wyprawa to też nie wczasy all inclusive w egzotycznym hotelu z basenem, zazdrościmy im tej wolności i totalnego luzu.

Znajdujemy więcej wspólnych tematów: Ja jestem żeglarzem więc pływanie po morzach i oceanach jest mi bliskie a wszyscy trzej jesteśmy inżynierami w ten czy inny sposób związanymi z tematyką elektroniki i automatyki. Panowie marynarze pracują na statkach w roli elektryków, tak więc mamy o czym rozmawiać.

Każdy wieczór prędzej czy później zaczyna zamieniać się w poranek, dlatego też pomimo niewyczerpanych tematów idziemy spać. Nazajutrz mamy w planie dotrzeć do Kiszyniowa.

Obrazek

Koszty:
Nocleg – 580 lei (3 osoby) (jeśli wierzyć moim notatkom)
Paliwo – 246 lei; 17,77 lei/litr
Kawa – 45 lei (3 osoby)
Awatar użytkownika
geloff
zgłębiacz wskaźników
zgłębiacz wskaźników
Posty: 45
Rejestracja: 27.06.2013, 14:50
Mój motocykl: XL650V

Re: Mołdawia 2015 a po drodze Ukraina i Rumunia

Post autor: geloff »

Dzień 7 Sobota 4.07.2015

Wstajemy wyspani i wypoczęci. Niespiesznie zjadamy śniadanie i pakujemy manatki. Coś tam jeszcze trzeba przeprać, wyczyścić – szukamy pretekstów aby poleniuchować w cieniu ogrodowej altanki. Marynarze również nie spieszą się z wyjazdem.

Robimy wpis do pamiątkowej księgi i czekamy jeszcze na P. Ludmiłę, której mamy oddać klucze do domu.

Motocykle wprowadziliśmy wczoraj za dom ponieważ niewielki podjazd przed domem zajmuje marynarska toyota ze służbową czapką jednego z panów dumnie wystawioną na tylnej półce.
Marynarze są bardziej zorganizowani, wyjeżdżają pierwsi. Żegnamy się z nimi serdecznie, życząc sobie wzajemnie udanej podróży.

Obrazek

Obrazek

Po zwolnieniu miejsca na podjeździe zaczynamy manewry związane z wyprowadzaniem motocykli. Operacja zajmuje nam sporo czasu i męczy nas niezmiernie. Oczywiste jest więc, że musimy chwilę odpocząć zanim ruszymy w drogę.

Obrazek

Obrazek

Staramy się zsynchronizować zakładanie kurtek, kasków i rękawic tak aby nikt nie czekał ubrany ani sekundy. W palącym słońcu pot zaczyna płynąć po plecach niemal od razu.

Tym razem nie udaje się nam uniknąć przygrzania, gdyż po domem naprzeciwko pojawia trójka dzieci, które witają nas piękną polszczyzną. Zamiast wsiadać na motocykle zaczynamy miłą pogawędkę. Dzieciaki są uczniami polskiej szkoły, opowiadają nam trochę o sobie. Żałujemy, że nie pomyśleliśmy o wzięciu ze sobą małych podarunków na taką okazję, byłoby miło zostawić im coś z kraju, do którego przynależą chociaż nigdy w nim nie byli.

Żegnamy Styrczę i ruszamy na Kiszyniów. Jeszcze raz przejeżdżamy obok kościoła, który za czasów ZSRR pełnił rolę magazynu i dopiero od roku 1990 na powrót stał się kościołem.

Jedziemy głównymi drogami, cały czas asfalt – bez emocji. Rozrywkę zapewniają nam jedynie chmury, które coraz gęściej zasnuwają błękitne dotychczas niebo i pierwszymi kroplami deszczu zmuszają nas do przystanku oraz wciągnięcia na grzbiety ubrań przeciwdeszczowych.

Obrazek

Obrazek

Decyzja o założeniu na siebie kondoma jest prosta jedynie w przypadku zdecydowanego, mocnego deszczu. Kiedy jednak tylko kropi a gdzieniegdzie niebieskie niebo daje nadzieję na uniknięcie czegoś poważniejszego, ubieranie się w nieprzewiewne gumiaki mocno zahacza o masochizm. Dlatego za każdym razem w takim przypadku stoimy i patrząc w niebo zaklinamy deszcz. Tym razem jednak się nie udaje, kropi coraz mocniej.

Po pięciu, może siedmiu minutach od ruszenia w dalszą drogę, deszcz przestaje padać a my gotujemy się na pomarańczowo. W takim momencie znowu patrzymy w niebo i bawiąc się w meteorologów próbujemy przewidzieć czy w końcu będzie lało czy nie. Zauważam, że jadąc w przeciwdeszczówkach szybciej stajemy się głodni, spragnieni kawy lub czegokolwiek - każdy pretekst jest dobry aby zatrzymać się i zrzucić z siebie to gówno!

Tym razem czujemy głód, szukamy miejsca, w którym można coś przekąsić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zjadamy lekki obiad w postaci zupy z wszelkimi możliwymi dodatkami zupnymi. Do Kiszyniowa jest już całkiem niedaleko więc nie siedzimy zbyt długo, chcemy dotrzeć na miejsce jeszcze przed wieczorem.

Obrazek

Chmury wiszą nad nami cały czas i momentami droga jest mokra ale nie pada. Przed nami miasto, z daleka widać, że większe niż te, odwiedzane dotychczas.
Wreszcie jesteśmy w Kiszyniowie. Pamiątkowa fotka pod znakiem obwieszczającym wjazd do miasta.

Obrazek

Kręcimy się chwilę po mieście – taki szybki sposób zwiedzania.

Obrazek

Nie jest to jednak zbyt przyjemne, po pierwsze duży ruch, który po kilku dniach jazdy niemal w dziczy daje się mocno we znaki a po drugie zaraz przed naszym przyjazdem mocno popadało – ulice są mokre i śliskie a gdzieniegdzie tworzą się spore kałuże. W takich warunkach przeciskanie się między samochodami z jednoczesną walką o to aby nie stracić z oczu towarzyszy to raczej katorga. Dlatego zaczynamy szukać noclegu a dokładnie jakiegoś hostelu w centrum miasta.

Po kilku minutach znajdujemy hostel w bocznej uliczce. Miejsce nie wygląda zachęcająco, klimat mocno menelski żeby nie powiedzieć patologiczny. Pomimo niskiej ceny zastanawiamy się czy chcemy tu zostać.
Podchodzi do nas tubylec i przeszkadzając nam w uzgadnianiu miejsca noclegu zaczyna wymądrzać się na wszystkie możliwe tematy. Grzecznie konwersujemy, chociaż rozmowa jest raczej męcząca. W pewnym momencie nasz rozmówca przegina i zaczyna krytykować mojego trampka. Twierdzi, że nie pali mu jeden cylinder i w ogóle poleca mi regulację silnika, bo on na słuch wie, że coś jest nie tak. Takich rzeczy nie wolno mówić! Można mówić, że ładny, że Honda jest porządna, ewentualnie można nawet zauważyć, że brudny więc zapewne z daleka ale, że zepsuty?! Tego już za wiele, rzucam krótkie „ do swidania”, odpalam sprzęta i jedziemy szukać innego lokalu.

Podjeżdżamy pod następny na liście hostel Tapok. Są miejsca i dla nas, i dla maszyn a i cena do zaakceptowania. W związku z tym, że niebo znowu zostaje zasłonięte przez czarną chmurę i słychać odgłosy nadchodzącej burzy nie szukamy dalej, wprowadzamy maszyny przez bramę na mały placyk przed wejściem do hostelu, rozbieramy motocykle z ekwipunku i ładujemy się na ostatnie piętro budynku. Kończymy rozkulbaczać maszyny dosłownie na moment przed ulewą.

Obrazek

Dostajemy maleńki pokój z dwoma piętrowymi łóżkami. Mini łazienka zlokalizowana jest w końcu krótkiego korytarza, w którym zaraz obok drzwi do naszego pokoju, ustawiona jest leżanka zajmowana przez opiekującą się hostelem krótkowłosą dziewczynę. Szefowa (na oko dwudziestoletnia) schodzi na dół tylko na chwilę, zasiada przy stoliku stojącym przy drzwiach wejściowych, rejestruje w komputerze nasz pobyt, przyjmuje opłatę, po czym wraca na swoją leżankę, na której leży czytając książkę cały wieczór, noc i poranek dnia następnego.

Po szybkiej toalecie, kompletnym zalaniu a potem posprzątaniu mini łazienki (mop i wiaderko stoją w schowku przed drzwiami wraz ze stosowną, pisemną informacją o konieczności sprzątania łazienki po użyciu), zalegamy na łóżkach wsłuchując się w bębnienie deszczu o blachę pokrywającą dach.

Burza w końcu ustaje i przestaje padać, zbieramy się szybko aby jeszcze za dnia zobaczyć miasto.

Obrazek

Obrazek

Łuk Triumfalny wybudowany na cześć zwycięstwa wojsk rosyjskich nad tureckimi, w którym znajduje się dzwon odlany z tureckich armat. W głębi widoczny, zlokalizowany w Katedralnym Parku, Sobór Narodzenia Pańskiego z początku XIX w.

Obrazek

Budynek mołdawskiego rządu, pod którym ustawiony jest monument poświęcony ofiarom komunizmu. Wzdłuż całego budynku w dziwny sposób rozpięta jest gigantyczna flaga Mołdawii. Trochę wisi przymocowana do drzew a częściowo leży na ziemi. Po ulewie wygląda mało atrakcyjnie, jak zwykła, mokra płachta a to przecież flaga.

Obrazek

Obrazek

Pomnik Stefana III Wielkiego, którego śladów wszędzie pełno w tym mieście, ustawiony przy głównej bramie parku.

Obrazek

Przez główną bramę wchodzimy do parku. Robi się coraz ciemniej, dalsze zwiedzanie mija się z celem tym bardziej, że jesteśmy coraz bardziej głodni. W parku odbywa się jakaś impreza, słychać ludowe pieśni. Idziemy w kierunku sceny. Napisy głoszą, że odbywa się właśnie międzynarodowy festiwal folklorystyczny. Występują zespoły z Mołdawii, Ukrainy, Rumunii, Węgier a nawet z Polski.

Oglądamy przez chwilę występy po czym wychodzimy z parku i idziemy szukać restauracji. Co dziwne, nie jest to takie proste. Wydaje się, że w centrum dużego miasta powinno być zatrzęsienie lokali. Idziemy, szukamy i nic. Wyciągam telefon, szukam w google, mam polecone dwie restauracje. Jedna z jest nieczynna. Kierując się gwarem dobiegającym spod jednego z budynków trafiamy do klubu Mojito Terasa.
Elegancki lokal z ogromną wręcz częścią zewnętrzną. Od razu widać, że konsumpcja nie jest głównym celem przebywania w tym miejscu tłumu elegancko ubranych ludzi. Na stołach widoczne są drinki i lampki wina. Idziemy dalej.
Człowiek głodny to zły. Zaczynam się denerwować bo wycieczka zdaje się błąkać bez celu. Lesio cały czas mówi o powrocie do klubu z winem aby napić się trunku z lokalnych winnic, Ogórowi ogólnie rzecz biorąc nic się nie podoba a ja jestem zdesperowany tak bardzo, że ciągnę kolegów do lokalu z amerykańską pizzą… Nie zgadzają się jednak.
Znajdujemy restaurację, w której zjemy coś lepszego niż pizza. Zasiadamy przy stole i… dowiadujemy się, że jest już po godz. 22.00 i restauracja jest już nieczynna.
Atmosfera się zagęszcza. Resztkami dobrej woli trzymamy się nadal w grupie i postanawiamy wrócić do knajpy z winem. Lepsze wino niż nic.

Nie jest to takie proste bo lokal, choć obszerny, wypełniony jest po brzegi. Szczęśliwie zwalnia się właśnie mały stolik. Siadamy. Humor poprawia mi się natychmiast po rozpoczęciu studiowania menu, w którym oprócz drinków znajdują się dania obiadowe. Będę żył! Lista dań nie jest zbyt długa, zamawiamy kurczaka z frytkami i butelkę wina z winnicy Purcari. Kiedy wypijamy pierwszy łyk bardzo dobrego wina już wszyscy mamy uśmiechy na ustach, rozsiadamy się wygodnie w fotelikach i zaczynamy lustrować otoczenie. A jest co oglądać.
Wszyscy dookoła a szczególnie kobiety wystrojone są tak jakby udawały się na imprezę, na którą przygotowują się od rana np. wesele. W taki, może niezbyt precyzyjny sposób próbujemy określić strój, makijaż, fryzurę. Co ciekawe, faceci są ubrani raczej normalnie, bez zadęcia typu garnitur. No i jeszcze jedno, faceci są normalni a kobiety nieprzyzwoicie ładne. Przy stoliku obok nas (niestety za moimi plecami) siedzi pięć dziewczyn w bardzo krótkich sukienkach i w butach na niebotycznie wysokich obcasach. Wyglądają jak modelki. Moi towarzysze rozmawiają ze mną ale patrzą jakby w inną stronę...

Obrazek

I tylko my odziani w polarki i lekko pobrudzone spodnie nie pasujemy do tego towarzystwa. Niemniej jednak udziela nam się nastrój sobotniego, imprezowego wieczoru. Zamawiamy kolejną butelkę wina oraz fajkę wodną z wsadem o smaku owocowym. Robi się naprawdę przyjemnie.

Gdzieś około północy towarzystwo zaczyna się przerzedzać, czego powodem jest dyskoteka po drugiej stronie ulicy. Jesteśmy już tak rozruszani, że wpadamy na idiotyczny pomysł aby odwiedzić również ten lokal. Niestety szyki krzyżuje nam rosły bramkarz, który bezwzględnie informuje nas, że w takich strojach nie wejdziemy. Cieszę się z takiego obrotu sprawy, bo dyskotek nie lubię.

Powoli kierujemy się do hostelu. Przechodząc obok baru z gruzińskimi burgerami, o dziwo czynnego o tej porze, znowu jesteśmy głodni więc zamawiamy po jednym, pałaszujemy je ze smakiem i kontynuujemy spacer w kierunku łóżek. Ale to jeszcze nie koniec wieczoru. W cichej spokojnej ulicy, którą idziemy, nie da się nie usłyszeć dźwięków muzyki dobiegającej z knajpy w piwnicy. Pada hasło: „zobaczmy co tam jest”. Schodzimy po schodach i stajemy przed drzwiami, na których pismem rysunkowym przekazana jest informacja o… zakazie wnoszenia broni. Jak tu nie zainteresować się takim lokalem?
Przy wejściu stoi dwóch bramkarzy. Nie mają zastrzeżeń do naszych traperskich ubrań ale dla odmiany przeszukują nas dokładnie tak jak na lotnisku. Jako, że broni nie posiadamy dostępujemy zaszczytu i zostajemy pozytywnie zakwalifikowani. W knajpie nie ma tłumu ale, co dziwne, nie ma też mężczyzn. Na parkiecie sennie wyginają się same dziewczyny, kiedy wchodzimy, wszystkie patrzą na nas.
Siadamy przy stoliku mocno zbici z tropu, coś tu nie gra. Zauważamy jednak przy barze kilku mężczyzn, może to jednak normalny lokal. Szybko ustalamy, że łykniemy po piwku i zobaczymy co dalej. Ceny w Mołdawii są w przeliczeniu na złotówki bardzo atrakcyjne. W Mojito, wyglądającej na centrum Kiszyniowskiego lansu, rachunek za kolację, dwie butelki wina i fajkę był śmiesznie niski. Tutaj po otwarciu karty drinków otwieramy również usta – ze zdziwienia. Piwo jest naprawdę drogie. Nie tak drogie, żeby nie wypić ale cena sugeruje, że wliczone w nią jest coś jeszcze. Co jest wliczone – tego nie mamy ochoty sprawdzać. Wychodzimy, takie z nas cwaniaki.

Tym razem już bez żadnych pokus docieramy do hostelu. Drzwi na szczęście są otwarte bo elektroniczny system ich otwierania przez gości nie budzi zaufania. Wchodzimy na górę mijając Szefową śpiącą na leżance pod naszymi drzwiami przy włączonym świetle.

Wskakujemy do łóżek i leżąc zastanawiamy się nad dalszym planem wyprawy. Jakiś czas temu zrodził się pomysł aby pojechać do Odessy. To rzut beretem z Kiszyniowa. Po zamachu, jaki niedawno został dokonany w tym mieście i klimacie wojny wyraźnie odczuwanym na Ukrainie mamy jednak obawy, czy to dobry pomysł. Szukamy informacji w internecie. Polska ambasada odradza wyjazdu w tamte rejony. Kontaktujemy się ze znajomą Ogóra, która jest biegła w tych tematach. Jutro dostaniemy informację. Zatem mówimy sobie dobranoc i zasypiamy.

Podsumowując: Kiszyniów, w którym mocno czuć ducha niedawnej przeszłości nie urzekł nas architekturą. Oczarowani zostaliśmy jednak imprezowym klimatem, spodobało nam się tak bardzo, że wspólnie orzekliśmy konieczność odwiedzenia tego miasta raz jeszcze.

Obrazek

Koszty:
Nocleg - 30 Eur (3 osoby)
Restauracja – kolacja, wino, faja – 580 lei (3 osoby)
Bar – burgery - 84 lei (3 osoby)
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości