MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Relacje i zdjęcia z zagranicznych wypraw.
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Trochę z opóźnieniem ale długie zimowe wieczory to chyba najlepszy czas na czytanie relacji z wyjazdów, szukanie inspiracji i snucie planów na kolejny sezon :) Tak więc w końcu coś od nas. Na początku szumnie i jakże oryginalnie nazwaliśmy naszą wyprawę "Kaukaz 2013" ale jak się dowiecie śledząc poniższą relację Kaukaz okazał się tylko fragmentem naszej przygody i to nie tak dużym jak miało być. W końcu plany się po to, żeby się ich kurczowo nie trzymać :) Lecimy!!

Po pierwsze mieliśmy wyjechać 7 września... Ale nie bylibyśmy sobą gdybyśmy wszystko załatwili na czas. Opóźnienia związane z wizami rosyjskimi sprawiły, że termin nieco się przesunął. Ruszam więc z Gdyni 9 września i po 10 w Gdańsku odbieram moją wizę. Uradowany dzwonię do Ernesta, że ruszam do Zambrowa. Wkładam kluczyk do stacyjki, naciskam starter i... gasną wszystkie kontrolki :omg: Niezły początek. Sprawdzam bezpieczniki, najpierw skrzynka, potem główny, tylko żeby się do niego dostać trzeba wyciągnąć klucze z samego spodu jednego z kufrów i zdjąć plastikową owiewkę co nie jest takie proste gdy klinuje się ona o śrubę od kufra (niestety jej ponowne wsadzenie okazało się jeszcze trudniejsze). Po sprawdzeniu głównego bezpiecznika przekręcam kluczyk i znowu widzę świecące się kontrolki :) Naciskam starter i :dupa: Sprawdzam więc wszystko od nowa :egh: Wreszcie okazuje się, że mam niedokręconą klemę do akumulatora. Po jej dokręceniu Trampek od razu odzywa się swoim pięknym V2 :ok:
Droga do Zambrowa mija bez przeszkód jednak gdy tam docieram morale nieco opada. Yamaha Ernesta wygląda tak jakby miała być gotowa do drogi za jakiś tydzień. W zasadzie wszystkie jej części leżą bezładnie po całym garażu a jej właściciel coś kręci, coś lutuje, coś klei. I w sumie to nie wie czy na rano będzie gotowy :ysz:

Obrazek

Szczęśliwie gdzieś tak do 14 dnia następnego Ernest jest gotowy. W końcu jesteśmy spakowani i możemy ruszać. Ale nie żeby od razu pofrunąć na południe ku przygodzie oj nie. Lecimy do stolicy. W końcu Ernestowi wiza rosyjska też się przyda. W warszawie stwierdzam, że skoro całą Europę mamy jechać autostradami to ja chcę mieć deflektor. Nowa LS2 wydaje mi się bardzo głośna a i wiatr walący mi z nad szyby prosto w głowę zniechęca mnie do jeżdżenia drogami szybkiego ruchu. Szybki telefon do Darkojaka z prośbą o namiary na jakiś stoliczany sklep gdzie sprzedają jego wyroby i po chwili ruszamy w jego kierunku. Niestety po paru minutach się rozdzielamy. Na szczęście każdy z nas ma nawigację i koniec końców przy moim spóźnieniu spotykamy się pod sklepem.

Opuszczamy Warszawę i lecimy autostradą na Katowice. W międzyczasie mam potężny kryzys i prawie zasypiam na motocyklu. Kończy się to interwencją Ernesta i przymusowym odpoczynkiem na stacji benzynowej. Późną nocą rozbijamy się wreszcie na skrawku łąki gdzieś w Tatrach. Niestety pierwszego dnia nie udało się wyjechać z Polski :/

Obrazek
Obrazek

Z rana wita nas smutna pogoda, jest mokro i zbiera się na opady. Po spakowaniu wyjeżdżam z polanki i przed asfaltem czekam na Ernesta. Czekam i czekam i w końcu wracam. Okazuje się, że zaspany Ernest zaliczył poranną glebę obładowanym motocyklem i sam potoczył się kilka metrów w dół :) Przy okazji obłamał kawałek klamki sprzęgła.
Przez cały dzień towarzyszy nam deszcz a temperatura rzadko przekracza 13 stopni. Kilka ładnych widoków na początku Słowacji w niewielkim stopniu poprawia nasze nastroje. Reszta Słowacji i Węgry mijają nam jakoś bezrefleksyjnie.

Obrazek

Zaraz po przekroczeniu granicy serbskiej postanawiamy się rozbić na polu za stacją benzynową.

Obrazek

Kolejny ranek nie przynosi poprawy pogody. Na jednej ze stacji benzynowych zapominam rozłożyć stopkę i opieram motocykl o dystrybutor. Niestety szybą. Szybkie klejenie i tankowanie i ruszamy dalej. Kolejna przygoda ma miejsce na autostradowej bramce. Niestety bramki takie nie są przyjazne motocykliście, który musi zdjąć rękawice, czasem kask i dłubać w kieszeniach w poszukiwaniu portfela. A napięcie dokoła jak przy kasie w hipermarkecie. I tak właśnie z mojego portfela wylatuje cały plik euro i zaczyna się wesoło przemieszczać wraz z podmuchami wiatru. Schodzę z motocykla i biegam jak głupi za banknotami. Także zamiast szybko jest jeszcze wolniej. Po południu w końcu poprawia się pogoda i wychodzi słońce. Jedziemy pięknym widokowo wąwozem.

Obrazek

Temperatura wzrasta. Już po ciemku przekraczamy bułgarską granicę, przejeżdżamy nocą przez piękne centrum Sofii i wylatujemy na autostradę. Po zjechaniu z niej znajdujemy nocleg na polu pełnym kopnego piachu. Rano Ernest wpada na genialny pomysł aby zrobić krótkie ujęcie z zawracania na piachu. A ja niestety to podłapuje. I o ile samo zawrócenie wychodzi wzorowo o tyle potem ponosi byczka deczko i przydzwaniam w ten piach wylatując przy okazji przez kierownicę :thumbsup: Pęknięta boczna owiewka i dziwnie przekrzywiona kierownica, a no i stłuczony bark, to tyle jeśli chodzi o konsekwencje tej zabawy :) No ale ujęcie jest niezłe, a przynajmniej teraz mnie bawi :D.

Obrazek
Obrazek

Przy okazji znajduje się 50 euro, które wesoło przypiekało się na kolektorze.

Obrazek

Po 20 kilometrach zjeżdżamy do serwisu maszyn rolniczych. Tam sympatyczny Bułgar wykręca teoretycznie skrzywioną śrubę, która okazuje się prosta. Po jej ponownym dokręceniu kierownica nieco się wyprostowała ale ideał to nie jest. Ernest przy okazji lutuje zepsutą ładowarkę. Panowie prowadzący warsztat okazuja się również motocyklistami z lokalnego klubu, także przysługa po koleżeńsku.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Choć początek dnia mieliśmy kiepski gdzieś koło południa wreszcie udaje nam się dotrzeć do tureckiej granicy. Wykupujemy wizy i ruszamy na zacne jak się okazuje tureckie drogi. W końcu nie musimy narzekać na pogodę. Jest tak jak powinno być w Turcji, ciepło i słonecznie. Odcinek do Stambułu nie poraża niczym szczególnym, z to dosyć mocno się ciągnie. Robimy postój na odpoczynek bo tyłki bolą i jeść się chce. I jakoś tak mamy problem żeby zebrać się i ruszyć dalej.

Obrazek

Granice potężnej aglomeracji osiągamy w godzinach popołudniowych. Wcześniej minęliśmy autostradową bramkę nie bardzo orientując się co z winietami drogowymi. Choć wiemy, że powinniśmy je mieć. Kupujemy je dopiero na kolejnej bramce, choć łatwo nie jest bo informacji po angielsku brakuje a pracownicy jakoś też znajomością języka Szekspira się nie chwalą. Początek tego megalopolis to początek walki o miejsce na drodze. Ruch jest potężny. Kilka pasów w każdą stronę a na każdym mnóstwo pojazdów. Apogeum tego wszystkiego następuje już w samym Stambule. Walczymy o każdy pokonany metr, wszystko praktycznie stoi, manewrujemy objuczonymi motocyklami jak się da, kilkanaście razy jesteśmy blisko jakieś obtarczki, parę razy zatrzymujemy się na milimetry przed zderzakiem poprzedzającego auta. Każdy z nas walczy o to, żeby czym prędzej opuścić ten chaos. Rozdzielamy się, nie widzimy po kilka minut a potem w jakimś przesmyku znowu na siebie wpadamy. W pewnym momencie ktoś z taksówki obok krzyczy do mnie po polsku: Witamy w Stambule! Dzięki za takie przywitanie :) Wjeżdżaliśmy do Stambułu za widnego, cieśninę Bosforską mijaliśmy już po zmroku, wyjeżdżamy bardzo późnym wieczorem. Jedziemy dalej autostradą a ruch jak na tureckim bazarze. Za to tempo słuszne, szczególnie wielkich autobusów, które co rusz nas mijają z ogromną prędkością przyprawiając o palpitację.
Kiedy tak sobie jadę z przerażeniem stwierdzam, że z każdej strony aż po horyzont rozbłyskują światełka zabudowań. To oznacza, że szukanie noclegu będzie prawdziwym wyzwaniem. A jesteśmy już nieźle wykończeni. Wreszcie zjeżdżamy na stację benzynową, za którą znajduje się duży parking dla tirów. Rozbijamy namiot na skrawku trawnika i kładziemy się spać. Niestety szybko okazuje się, że jest to pomysł o kant dupy. O 2 budzą nas jakieś szelesty. Wychylamy głowy z namiotu i jesteśmy przerażeni. Sakwy Ernesta są otwarte na oścież a na motocyklu brakuje 50 litrowej torby. Zrywamy się i rozglądamy czy nikogo nie widać. Przeglądamy straty. Jest fatalnie!!! W torbie mieliśmy cały nasz prowiant, bez mała 40 kilogramów jedzenie w różnej postaci. Z sakw Ernesta zniknął multifuel Primusa, polar, i część jego podgrzewanych ciuchów. Kilka metrów dalej pod drzewem znajdujemy tylko otwartą butelkę oleju silnikowego. Cała reszta wpadła w ręce jakiś skurw... :/ Szczęście w nieszczęściu w ogóle nie ruszyli mojego motocykla. Aluminiowe kufry ich odstraszyły, pomimo tego, że na moim moto również leżała taka sama torba, tyle, że z cenniejszym ładunkiem zawierającym Ernestowe ubrania na wyjście w góry.
Nasze morale opada drastycznie, z jednym okiem otwartym, gazem i nożem pod ręką jakoś koczujemy do rana.

Obrazek

Po tej rewelacyjnej nocy docieramy do miasta Bolu. Ernest dokupić trochę sprzętu, jakiś polar itd. Wymieniamy walutę i chcąc odetchnąć od autostrady kierujemy się boczną drogą w góry. Niestety zawieszają się ad nimi potężne czarne chmury. Wracamy więc z powrotem na drogę szybkiego ruchu i kierujemy się na Ankarę.

Obrazek

Krajobraz dokoła ulega zmianie, pojawiają się tereny górzyste, które w raz z odbiciem na południe przechodzą w rozległe pagórkowate stepy. Czarne chmury zostają za nami i znowu pięknie świeci słońce. To poprawia również nasze nastroje, mocno podupadłe po minionej nocy. Dzisiaj znajdujemy nocleg w olbrzymiej, rozległej nicości i wiemy, że tym razem nie musimy się o nic martwić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rankiem spokojni i zrelaksowani pakujemy się i powoli ruszamy dalej. Zatrzymujemy się przy potężnym jeziorze Tuz. Jego połyskująca biel jest miłym oderwaniem od towarzyszącego nam do tej pory krajobrazu w kolorze uschniętej trawy. Schodzimy przyjrzeć się mu bliżej. Nie ma praktycznie wody, zaschnięta skorupa soli, która wygląda jak wielka pustynia, nad którą na horyzoncie faluje rozgrzane powietrze.

Obrazek

Spotykamy sympatyczną parkę na motocyklu - Hiszpana i Mołdawiankę, których przyjdzie nam jeszcze spotkać później oraz Australijczyka, który akurat nie jest tu motocyklem, ale nadmienia, że w domu czeka na niego potężny GS od BMW. Na szczęście nasze motocykle za rozsądne pieniądze póki co dają radę, i nie muszą stać i czekać w domu :) Zjeżdżamy na stację benzynową gdzie niestety nie mają benzyny. Nic to, zjadamy nasze pierwsze i chyba najlepsze tureckie jedzenie w tamtejszej knajpie przy okazji nawiązując kontakt ze światem. Kiedy zbieramy się do wyjazdu, zjawia się szef stacji i proponuje nam herbatę. To chyba w ramach skromnych przeprosin za brak benzyny :)

Obrazek

Obrazek

Za Aksaray zjeżdżamy w końcu z głównej drogi i zaczyna być naprawdę ciekawie. Przed nami wyrastają potężne skały, z wykutymi w nich domami i całymi miastami. Pięknie położona miejscowość Yaprakhisar oraz fantastyczny wąwóz Ihlara to kolejne perełki na naszej trasie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga wije się to w górę to w dół a rozpalone słońcem złota pola doprawiają całości. Jest pięknie !!

Obrazek

Obrazek

Znowu śpimy gdzieś na uboczu w rozległej, rozświetlonej blaskiem księżyca przestrzeni. W dali widać światła pomniejszych osad. Usypiamy w oczekiwaniu na burzę. Na horyzoncie bowiem błyska na potęgę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Leo
szorujący kolanami
szorujący kolanami
Posty: 1815
Rejestracja: 27.09.2011, 16:15
Mój motocykl: Africa Twin
Lokalizacja: Warszawa

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Leo »

Dawaj, dawaj Bathory :) Miło się czyta :D
Serwus... Jestem nerwus :D

http://www.onetemuwinne.wordpress.com

Był Trampek 600 i KTM LC4 640 ADV, jest Afryka RD07a
Awatar użytkownika
Trol
wypruwacz wydechów
wypruwacz wydechów
Posty: 965
Rejestracja: 12.09.2012, 20:32
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Poland

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Trol »

Ten Primus niech wybuchnie temu kto wam go zaje..ał! Początki wyprawy widzę niełatwe ale widoczki coraz to piękniejsze :smile: , zwłaszcza w porównaniu z szarosciami zza moich okien .
Jestem Trolem poprawnym .Staram się .Nierzadko .
Awatar użytkownika
zaczekaj
przycierający rafki
przycierający rafki
Posty: 1198
Rejestracja: 28.03.2011, 20:40
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Złotoryja
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: zaczekaj »

Długo czekałam. Jedziecie :grin:
Z życiem jest jak z motocyklem. Jak masz mało oleju to daleko nie zajedziesz...

https://www.facebook.com/zaczekajnamotorze

Tramp600, crf300Rally, swm300rs, xt660r
Awatar użytkownika
Neno
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2484
Rejestracja: 15.03.2010, 18:37
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Zambrów

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Neno »

zaczekaj pisze:Długo czekałam.
Ja chyba dłużej. Myślałem, że już się nie doczekam :P
Tomasz jednak tak się rozpędził, że w jeden weekend pół wyjazdu niemal opisał :D
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Neno pisze:
zaczekaj pisze:Długo czekałam.
Ja chyba dłużej. Myślałem, że już się nie doczekam :P
Tomasz jednak tak się rozpędził, że w jeden weekend pół wyjazdu niemal opisał :D

Aj tam aj tam jeszcze sporo zostało :)
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Burza nas jednak ominęła. Wstajemy rano i cieszymy się pięknym słońcem. Mamy kilka kilometrów polnej drogi nim dojeżdżamy do asfaltu. A potem znów rozległy turecki interior, pofalowany niczym ocean. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Ernest nie wymieniał oleju przed wyjazdem, miał to zrobić w Bułgarii ale jakoś nie wyszło :). Teraz jest najwyższa pora. Pożyczamy niezbędne klucze od pracowników stacji i Ernest zabiera się do roboty. Idzie to całkiem sprawnie choć trochę czasu zajmuje. W końcu Yamaha jest gotowa do drogi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wreszcie docieramy do Kapadocji i naszym oczom ukazuje się widok znany z pocztówek czy folderów reklamowych biur turystycznych. Księżycowy krajobraz tutejszych form tufowych jest zaiste niezwykły. Przystajemy kilka razy aby przyjrzeć się tym obrazom przez wizjer obiektywu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Docieramy do miasteczka Goreme. Zaczynamy się kręcić w poszukiwaniu jakiejś jadłodajni z internetem i kończy się to tym, że nie jemy nic. Wjeżdżamy za to w jakieś boczne ścieżki i zaczynamy snuć się pomiędzy skalnymi formami. W ogromnej większości z nich wykuto niegdyś całe domy, osiedla. Niestety to po czym jedziemy to piach, w wielu miejscach w całkiem sporej ilości. Nienawidzę jeżdżenia po piachu (mam też dodatkowy uraz po bułgarskich manewrach :)), szczególnie mocno obładowanym motocyklem. Toczę się więc jak ślimak i co chwila przystaje. Trampek nie ma tu ze mną lekko. Kiedy w końcu wyjeżdżamy na bardziej otwartą przestrzeń gdzieś w oddali na wzgórzach przykuwają nasz wzrok dziwne kształty. Wygląda to na starożytne ruiny. Tylko jak tam się dostać? Rozdziela nas szeroka dwupasmowa droga i spory wąwóz po drugiej stronie. Naginając nieco przepisy ruchu drogowego przedzieramy się na drugą stronę drogi i szuterkiem docieramy do podnóża owych wzgórz. Podjeżdżamy nie najłatwiejszą, bo pełną kamieni i wybojów drogą. Kiedy wyjeżdżamy na wypłaszczenie możemy narobić trochę kurzu i nieco przyśpieszyć w kierunku odleglejszych form mijając po drodze inne, do których zajedziemy wracając. Z bliska okazuje się, że nie są to jednak starożytne ruiny a coś jakby formy przestrzenne? Współczesna sztuka?? Ciężko nam ogarnąć właściwie co mamy przed sobą bo nie ma też żadnych informacji na ten temat, żadnych znaków czy tablic. W większości są to kwadratowe kolumny ustawione w sposób przywodzący na myśl kształty starożytnych budowli. Ale na rozległym zboczu znajdują się również formy przywodzące na myśl rysunki z Nazca, tyle że poukładane z kamieni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Intryguje nas to na tyle, że objeżdżamy prawie wszystkie te obiekty, przynajmniej te do których prowadzi jako taka droga. Mamy stąd również piękny widok na Kapadocję.
Zaczynamy myśleć powoli o noclegu i bez wahania spędzilibyśmy go gdzieś wśród tych ruin gdyby nie to, że odczuwamy brak wody i jedzenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy więc do miasta robimy małe zakupy i postanawiamy, że fajnie byłoby się przespać w skalnym domu. Okazuje się jednak, że znalezienie takiego, przy którym można by bez obaw zostawić motocykle sprawia nam pewne problemy. Przypadkowo trafiamy do samotnej skały i kiedy objeżdżamy ją dokoła okazuje się, że jest w niej wykuty dom. I to najprawdopodobniej jeszcze kilka, kilkanaście lat temu zamieszkały. Ma nawet antenę. Niestety jest pozamykany na kłódki. Za to miejsca na namiot przy nim nie brakuje. No i jesteśmy w bezpiecznej odległości od cywilizacji.

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Tego dnia wstajemy niezwykle wcześnie. W zasadzie wstajemy w nocy, gdzieś tak przed 4. Mamy około godziny aby dotrzeć w umówione miejsce. Tylko czemu tak wcześnie? Poprzedniego dnia w międzyczasie załatwiliśmy sobie rozrywkę na dzisiejszy poranek. Po szybkich targach ze 120 euro zeszliśmy do 100 i dostaliśmy polecenie stawienia się w miejscu targów o 5 rano. Także jedziemy ciemnymi drogami Kapadocji, mijając urokliwe uliczki Goreme. Po drodze mijamy sporo terenowych samochodów z przyczepami na których znajdują się spore ładunki. Jesteśmy na miejscu w samą porę. Parkujemy maszyny, zabieramy sprzęt foto/wideo i wsiadamy do busa. Po drodze kierowca z kilku hoteli zabiera jeszcze inne ranne ptaszki i jakieś może pół godziny po godzinie piątej docieramy na spory plac (swoją drogę wczoraj tędy przejeżdżaliśmy). Zostajemy zaproszeni na mały poczęstunek i kawę i poproszeni o czekanie na wezwanie. Na rozległym ciemnym placu powoli zaczyna się coś dziać. Nasz przewodnik wreszcie zwołuje naszą grupę i przemieszczamy się ku naszej dzisiejszej rozrywce. Z mroków wyłaniają się potężne kosze z uwiązanymi do nich czaszami. Zaczynają pracować agregaty i robi się dosyć głośno. Tureccy pracownicy jak krzątają się jak mrówki.

Obrazek

Obrazek

Powoli dokoła nas jak grzyby po deszczu zaczynają rosnąć ogromne kształty. W końcu unoszą się nad przywiązanymi do ziemi koszami, potężne czasze balonów. Wchodzimy do środka. Do wielkiego kosza mieści się ponad 20 osób i pilot. Spora część z nich to błyskający na około fleszami Japończycy. Szczęśliwie udaje mi się zająć miejsce z brzegu, także nie będę musiał martwić się o szybki i łatwy dostęp do kadrów :) A kiedy wszyscy już weszli zrobiło się naprawdę ciasno, w zasadzie ciężko się ruszyć. Przed startem nasz pilot przedstawia się nam i udziela krótkiego instruktażu.

Obrazek

Dokoła nas powoli zaczynają startować inne balony. W końcu przychodzi nasza kolej.Liny odwiązane, pilot jeszcze dodaje do pieca i bardzo łagodnie, płynnie odrywamy się od ziemi. Już po kilkunastu sekundach, kiedy milkną naziemne odgłosy robi się naprawdę cicho. I aż słychać to westchnienie, wszystkich niemal jednoczesne. Nabieramy wysokości i dostrzegamy, że nasz plac jest zaledwie jednym z kilkunastu takich, a na każdym z nich jest co najmniej kilka balonów szykuje się do startu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest jeszcze szarawo ale powoli się rozwidnia.Już wiem z której strony będzie wschodzić słońce. A nasz pilot właśnie tam nas kieruje. To jest jak medytacja, kompletne wyciszenie, przerywane tylko co jakiś czas gromkim odgłosem palników podgrzewających powietrze. Jest bajecznie, balony są wszędzie: nad nami, pod nami, obok, dokoła i wciąż widać jak startują kolejne. W pewnym momencie zacząłem je liczyć, doliczyłem do 70!!! Niesamowity widok!!!

Obrazek

Nagle widzę jak horyzont zaczyna się rozpalać ale zaraz znowu gaśnie bo pilot obniżył wysokość. Po chwili czerwona tarcza znowu się wychyla a my wzbijamy się coraz wyżej. To jeden z najpiękniejszych wschodów słońca jakie przyszło mi oglądać. Ognista kula wschodzi niemal muskając widoczny z daleka, potężny wulkaniczny masyw Erciyes Dagi. Pola i skały pod nami rozpalają się intensywną żółcią. Ktoś z pasażerów pyta pilota jak wysoko jesteśmy - 800 metrów!! Widać dosłownie wszystko, cała Kapadocja jakby narysowana na kartce. Charakterystyczne skały, wzgórza po których jeździliśmy poprzedniego dnia, pola poprzecinane wstęgami dróg.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy skalny masyw i nagle, jak z ukrycia wychylają się zza niego kolejne balony, jeden, dwa, pięć, dziesięć i kolejne. Pod nami zaczynają nerwowo kręcić się samochody z przyczepami, polując na miejsce, w którym wyląduje balon. Już widzę, ku któremu zmierza nasz pilot. Opadamy łagodnie coraz niżej i niżej by wreszcie prawie bardzo delikatnie wylądować wprost na przyczepie. To już koniec. To było marzenie Ernesta, które pielęgnował od 10 lat, kiedy to przejeżdżał przez Kapadocję. W czasie naszej, krótkiej jeszcze podróży zaszczepił je również mi. Także obaj spełniliśmy marzenie :)

Obrazek

Obrazek

Po wyjściu z kosza okazuje się, że to jeszcze nie koniec. Załoga wystawia stolik, na którym po chwili lądują kieliszki i szampan. Honory czyni oczywiście pilot. Wznosimy toast za jego zdrowi i piękny lot. Na koniec dostajemy jeszcze dyplomy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Ładujemy się do busa i przed ósmą jesteśmy przy naszych motocyklach. Plan na dzisiaj, dotrzeć w pobliże jeziora Van. Niedługo po ruszeniu, niebo za nami zaczyna ciemnieć. Po kilkudziesięciu kilometrach spadają pierwsze krople. Na szczęście jesteśmy szybsi niż deszczowe chmury. Droga jak magnes wiedzie w kierunku potężnego masywu Erciyes Dagi. Towarzyszy nam on przez dobre kilka godzin jazdy. Trafiamy na drogę szybkiego ruchu. Ernest jedzie przodem, w zasadzie to spory kawałek przede mną, tak, że w pewnym momencie tracę go z oczu. No i na jednym z węzłów cisnę do przodu a po prawej na zjeździe widzę Ernesta :omg: Niestety to dwu pasmowa droga rozdzielona barierkami więc zawrócić nie ma jak. Szczęśliwie obaj mamy nawigacje i ustalony punkt docelowy. Zjeżdżam na właściwą drogę dopiero po kilkunastu kilometrach. Cofam się jeszcze trochę, zęby sprawdzić czy Ernest gdzieś tam nie czeka - nie czeka. Ruszam więc raźnie przed siebie. Za miastem Kayseri droga łagodnie lecz nieustannie pięła się w górę. Przez wiele kilometrów przecinała potężny płaskowyż na wysokości od 1500 do 1900 m. Krajobraz przytłaczał ogromem przestrzeni a ciemne chmury pogłębiały atmosferę rodem z posępnego filmu. W mieście Gurun w przydrożnej knajpie trafiam na Ernesta. Jest więc przerwa na śniadanie i na skorzystanie z internetu. I jak się okazuje ta właśnie przerwa powoduje drastyczną zmianę naszych planów a co za tym idzie kierunku jazdy. Kiedy sprawdzam maila okazuje się, że sympatyczny gość z agencji Key2Persia jakimś cudem (że mu się chciało, swoje już był zrobił) załatwił przesłanie kodu referencyjnego (niezbędnego do uzyskania wizy irańskiej) do konsulatu w Trabzonie :)) A w zasadzie od wyjazdu uważaliśmy, że Iran jest dla nas spalony. Za późno ruszyliśmy temat i nie było szansy na załatwienie przed wyjazdem wizy w Polsce. Minuta wahania i decydujemy - Iran!! Jeszcze tylko krótka telefoniczna rozmowa z konsulem i ruszamy. Mamy tam być jutro na 9. Tylko, że jest już zaawansowane popołudnie a do pokonania blisko 600 kilometrów. Za Gurun droga zrobiła się jeszcze bardziej widowiskowa, piękne potężne góry towarzyszyły nam niemal nieustannie. Już po zmroku zjeżdżamy z drogi na pole, rozbijamy się kilkadziesiąt metrów od asfaltu. Pech chciał, że pole było pełne skoszonej, suchej trawy, a do tego niedawno przeszła po nim potężna nawałnica. Tylko, że idąc spać jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będzie duży problem. Plan? Wstać o 3 i ruszać na północ, żeby zdążyć na 9.

Obrazek

Obrazek

Tak, też się dzieje, choć kompletnie się nie chce. Pakujemy dobytek. Mój motocykl już się grzeje, kiedy Ernest kończy pakowanie swoich gratów ruszam. Niestety ledwie kilka metrów. Trampek grzęźnie w błocie, próbuje ruszać powoli, małymi kroczkami byle do asfaltu, niestety potężnie obładowany motocykle kompletnie nie zamierza się przemieszczać. Nie pomaga pchanie ani nic. W którymś momencie Ernest zauważa, że przednie koła w ogóle się nie obraca. Schodzę z Trampka (stoi bez stopki jak wbity w beton) i przy świetle czołówki zaglądamy do koła. To co znajdujemy pomiędzy oponą a błotnikiem to jakaś masakra. Nie ma wyjścia, trzeba odkręcić błotnik bo inaczej nie pójdzie. Wszystkie bagaże z powrotem na glebę. Razem z błotnikiem ściągam dobrych kilka kilogramów błota i słomy. Odciążony Trampek bez wspomagacza hamulca przedniego powoli wytacza się z pola. Konstruktorzy Yamahay zdecydowanie lepiej rozwiązali ten patent. Jesteśmy na asfalcie. Jeszcze tylko trzeba przenieść wszystkie klamoty. Każdy jeden but waży kilka dodatkowych kilogramów, podobnie jak opony. Możemy ruszać. Jest 6!!!! :mouthshut: Pokonaliśmy kilkadziesiąt metrów w około dwie godziny. Już wiemy, że nie mamy szansy być na 9 w konsulacie.
Zmieniam nastawienie, kompletnie się odprężam, postanawiam cieszyć się jazdą. Każdy kilometr, każdy zakręt wywołuje uśmiech na twarzy. Ernest gdzieś tam pomknął przodem, kiedy ja w międzyczasie musiałem zjechać na stację ale nie po to by się tankować tylko przespać. Wiem, że potrafię zasnąć na motocyklu, a już im powieki opadały. Półgodzinki i jestem gotów do drogi. I jadę z tym bananem na ryju, bo droga jest niesamowicie piękna, kręta, pośród fantastycznych gór, raz suchych i szarych niczym popiół innym razem mieniących się kolorami jesieni. Nawet nie martwię się tym, że zaraz skończy mi się paliwo a stacji jakoś nie widać. Na szczęście jednak się nie skończyło.

Obrazek

Obrazek

Gdzieś tam na drodze spotykam tureckiego motocyklistę. Pomyka sobie dzielnie mała Tenerką. Niestety nie mówi po angielsku więc wymieniamy uściski dłoni, uśmiechy, robimy fotę i ograniczamy rozmowę do
- Motor good?
- Yes, good!.

Obrazek

Obrazek

Na jakieś 60 kilometrów przed Trabzonem zrobiło się zdecydowanie gorzej. Temperatura mocno wzrasta a droga zamienia się w plac budowy. Tempo spada drastycznie. Wreszcie już o słusznej godzinie docieramy pod konsulat. Niestety, konsula nie ma. Mamy przyjść jutro :/
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Wykorzystując nadmiar wolnego czasu odwiedzamy kafejkę internetową i zjadamy obiad w jednym z barów. Kręcąc się tak po mieście kilka razy mijamy tą samą szkołę. Stanowimy chyba niezłą atrakcję dla młodzieży, zwłaszcza dla kilku chłopaków, na których co chwila wpadamy. Coś tam próbują zagaić po angielsku ale kończy się na good morning, where you come from. Dalej nauczyciel się nie popisał i nic więcej chłopaków nie nauczył. O ile w ogóle mają w szkole angielski.
Jesteśmy zmuszeni poszukać gdzieś noclegu. Zaczynamy się kręcić dwupasmową drogą wzdłuż Morza Czarnego, kilka kilometrów na wschód a potem na zaś. Wreszcie odbijamy w boczną dróżkę. Miasto szybko przechodzi w wiejską zabudowę a droga prowadzi doliną rzeki coraz wyżej i wyżej. Zaledwie kilkanaście minut od miasta a zupełnie inny klimat. Góry, lasy i co jakiś czas osiedla (wioseczki). Na każdym wzgórzu na którym widać zabudowania widać też minaret. W sumie nie wygląda to najlepiej bo miejsca na nocleg jakoś nie widać. W międzyczasie uzupełniamy zapasy wody z przydrożnego kranu (wiele takich w całej Turcji).

Obrazek

Obrazek

Na jednym z zakrętów naszą uwagę przykuwa zarośnięta dróżka prowadząca gdzieś w chaszcze. Musimy ją sprawdzić bo to może być nasza szansa. Zostawiam motocykl i idę zobaczyć. Okazuje się, że dróżka ma ze 40-50 metrów i dalej się kończy. Jest kawałek w miarę płaskiego miejsca pod namiot a co więcej nie widać stąd drogi. Inna sprawa, że kilkadziesiąt metrów nad nami widać minaret. Ale na lepsze miejsce nie możemy liczyć, ładujemy się tutaj.

Obrazek

Obrazek

Organizujemy sobie na spokojnie miejsce bytowania, Ernest przygotowuje się do prania aż tu nagle pojawia się dziwny jegomość. Wymieniamy ukłony i facet z zainteresowaniem zaczyna przyglądać się wszystkiemu. Namiotowi, motocyklom, praniu, sprzętowi, który wala się w nieładzie. Co rusz bierze coś do ręki z aprobatą albo pytaniem wyrysowanym na twarzy. Z półsłówek zaczynamy tworzyć skrawki rozmowy. Nasz gość przedstawia się jako Suleyman i po chwili proponuje nam abyśmy poszli z nim. Wskazuje do góry na minaret tłumacząc, że możemy tam spać i dostaniemy coś do jedzenia. Pokazaliśmy mu, że tu jest dobrze. Spytał czy mamy co jeść i pić po czym zabrał mój termos i poszedł.

Obrazek

Mieliśmy z Ernestem pewne obawy, żeby nie sprowadził nam tu jakiś gości. Chcieliśmy noc spędzić w spokoju, a od czasu kradzieży sen mamy nie do końca spokojny. Zwłaszcza, kiedy śpimy niedaleko ludzkich sadyb. Nie mija więcej jak pół godziny i wraca Suleyman. Na szczęście sam. Ale nie z pustymi rękami :) Dwa termosy herbaty, chleb, twarożek, oliwki, jabłka i coś o konsystencji dżemu a smaku kolorowych szklanych lizaków, jakie pamiętam z dzieciństwa :) No lepszej niespodzianki nie mógł nam zrobić.
Ernest kończy pranie i zaczyna się kręcić w samych gaciach. Kiedy Suleyman to dostrzega zakrywa oczy dłonią po czym drugą pokazuje do góry. No tak Allah nie lubi odsłoniętych nóg. Upominam Ernesta, że może trochę naruszać uczucia religijne naszego dobrodzieja :)

Obrazek

Obrazek

Już ubrany siada z nami i przy pysznym posiłku, czaju i rozmowach mijają nam dwie godziny. W jakim języku rozmawiamy? W czterech :) Suleyman kojarzy trochę słów po angielsku, całkiem sporo po niemiecku (jego ojciec pracował w Austrii), resztę uzupełniamy my polskim on tureckim :) Stąd też wiemy, że pracuje jako kierowca, starym transitem rozwozi dzieci do szkoły. Że w Trabzonsporze gra jakiś Polak, a Galatasaray jest słaby bo przegrywa z Realem. W pewnym momencie Suleyman nas przeprasza i odchodzi na bok, bierze dywanik i się modli. My mu nie przeszkadzamy. Wraca i rozmawiamy dalej. Trochę nas straszy mówiąc, że ta okolica jest niebezpieczna, zdarzają się napady z bronią, ludzie giną. Gdy to mówi, mówi szeptem, i patrzy w dół, jakby się bał mówić źle o innych gdy Allah słucha. Sprawdza czy nic nam nie brakuje, czy mamy latarkę, zapasowe dętki, czy kufry się zamykają. Daje nam swój adres z prośbą o wysłanie mu zdjęć. Zostawia nam też swoją latarkę i resztę jedzenia. W końcu żegna się z nami serdecznie i odjeżdża. Niesamowity gość. To właśnie m.in. dla spotkań z takimi ludźmi się podróżuje :)

Obrazek

W konsulacie stawiamy się tym razem punktualnie o 9 mimo, że Ernest po drodze się zgubił i trochę na niego musiałem czekać. Spotykamy hiszpańską parkę (http://aroundgaia.com/), tą której motocykl widzieliśmy parę dni wcześniej nad słonym jeziorem. Wychodzą z konsulatu ewidentnie niezadowoleni. Okazuje się, że od czasu kiedy w Aksaray złożyli wniosek o kod referencyjny, do teraz zmieniły się przepisy. I ich kod nie obowiązuje na motocykl. W tym układzie musieliby znów aplikować o taki kod i czekać kolejne dni. To nas nie nastraja pozytywnie. W konsulacie mówią nam, że na motocyklach nie wjedziemy bo mamy nie taki kod. Extra. Co ciekawe, zmiana przepisów dotyczy tylko motocykli i rowerów, nie ma problemów z samochodem, autobusem czy czymś innym. Mimo to składamy dokumenty stwierdzając, że jak nas nie wpuszczą na motocyklach to wjedziemy bez nich :) Wypełniamy formularze i ze świstkiem mamy się udać do jakiegoś banku i opłacić wizę (75 euro). Taaaak, tylko gdzie ten bank? Jego znalezienie zajęło nam trochę czasu i nie obyło się bez pomocy miejscowych, którzy zaprowadzili nas pod same drzwi. Wracamy z potwierdzeniem zapłaty i pani informuje nas, że wiza będzie do odebrania o 16:40 czyli za jakieś 5 godzin... No więc zaczynamy okupację. Jakieś jedzonko, kima na krawężniku, studiowanie mapy, nuda, nuda, nuda. Ernest wykorzystuje ten czas na tułaczkę po mieście - naprawę czołówki i uzupełnienie braków po kradzieży. I nie ma go naprawdę długo. W międzyczasie ja ucinam sobie pogawędkę z chińskim studentem, który zrobił sobie roczną przerwę aby pobujać się po świecie - autostopem. Wyjmując chiński paszport mówi, że to straszne gówno i same z tym problemy. Praktycznie wszędzie gdzie chce jechać musi płacić za wizę, a gdyby chciał wjechać do EU musi mieć coś około 10 tyś. baksów zabezpieczenia finansowego. W pewnym momencie z konsulatu wychodzi chłopak mocno zaskoczony tym, że nie dostanie wizy irańskiej na wjazd rowerem. Już jakiś czas temu wysłałem Ernestowi sms, żeby wracał, bo babeczka z konsulatu wyszła do mnie z radosną wieścią, że wizę można odebrać. A Ernest przychodzi dopiero po dwóch godzinach od tej informacji. Odbieramy nasze upragnione wizy, dla których straciliśmy sporo czasu i pieniędzy i możemy wreszcie opuścić miasto.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ponieważ nie chcemy wracać tą samą drogą - a ponownie kierujemy się na południe - wybieramy inną, ładnie oznaczoną na mapie grubą, żółtą kreską. Czyli powinno być dobrze. I faktycznie z początku jest dobrze, ładny szeroki asfalt, dokoła skalne ściany, gdzieś tam obok płynie potok. Tylko w pewnym momencie asfalt się kończy a zaczyna szutrowa droga wijąca się zboczem góry. Tempo jazdy ewidentnie spada, robi się ciemno. Kategoria drogi wychodzi w końcu poza jakąkolwiek klasyfikację, jest pełno dziur i kałuż. Z lewej strony skały a z prawej krawędź i długo, długo nic aż gdzieś tam na dole szumiący potok. Tak wygląda jazda na krawędzi, jakiś błąd, niezauważona dziura czy większy kamień i można odbyć długi lot w nicość. A końca tej męczarni nie widać, co więcej wspinamy się coraz wyżej a zakręty są coraz bardziej ekstremalne. W pewnym momencie niczym miraż pojawiają się zabudowania, droga z polbruku, ludzie, sklepy, herbaciarnie, zupełnie inny świat. I jak szybko się pojawił tak szybko zniknął, a my znów toniemy w ciemnościach. Nie możemy tak dalej jechać bo czujemy, że to się źle skończy. Zatrzymujemy się na kawałku płaskiego, trawiastego terenu tuż nad jakąś chatką. Trzeba iść się zapytać czy można się tu rozbić. Padło na Ernesta. Otwiera mu wystraszona kobieta z synem. Jakoś tam jej tłumaczy o co chodzi, kobieta szybko przytakuje i się chowa.
Rano budzimy się z kapitalnym widokiem. Przed nami rozpościera się potężna dolina wraz z drogą którą jechaliśmy poprzedniego wieczora. Kiedy się pakujemy przychodzi do nas gospodyni, już mniej wystraszona, nawet z uśmiechem na twarzy i pyta czy nie chcemy czaju. Czaju to my zawsze chcemy :) Po chwili wraca a oprócz dzbanka z herbatą przynosi również tacę ze śniadaniem :) No jak tu nie kochać tych ludzi??

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po pysznym śniadaniu ruszamy dalej w górę. Niestety już po kilkunastu minutach zatrzymują nas mundurowi i informują, że droga dalej jest nieprzejezdna :/ Świetnie, kupa czasu i kilometrów psu na budę. Chociaż, z drugiej strony? Ta adrenalina, to śniadanie, ten widok. Warto było :) A do tego mamy okazję zobaczyć wczorajszą drogę w blasku dnia. Już nie wydaje się taka ekstremalna, za to nabiera niesamowitych walorów widokowych. Musimy ponownie wrócić nad samo morze i odbić kilkanaście kilometrów dalej w inną drogą na południe.
Awatar użytkownika
Trol
wypruwacz wydechów
wypruwacz wydechów
Posty: 965
Rejestracja: 12.09.2012, 20:32
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Poland

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Trol »

Świetnie . A drobne problemy muszą być, aby lepiej sobie podróż zapamiętać i w miarę możliwości radzić sobie z nimi.
Jestem Trolem poprawnym .Staram się .Nierzadko .
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Zdaje się, że mamy wyjątkowe szczęście do trafiania na wspaniałe widokowo drogi. Odbijamy od morza na południe i z początku nic nie zapowiada czegoś niezwykłego. Ot jedziemy doliną, wzdłuż rzeki, co jakiś czas mijamy nawet spore wioski. W pewnym momencie muszę się zatrzymać. Gdzieś tam na krawędzi skalnej ściany koparka rozłupuje skałę, a to co rozłupie spada sobie bezwładnie na drogę. Kilkuminutowy, przymusowy postój pozwala mi trochę się przyjrzeć temu zjawisku. W sumie nic specjalnego. No i wreszcie zaczyna się robić ciekawiej. Nawigacja pokazuje, że wysokość n.p.m. wzrasta z każdym kilometrem coraz bardziej. Dokoła robi się przestronniej, ciasna dolina znika gdzieś po mojej prawej stronie w dole a my pniemy się jej lewym zboczem coraz wyżej. Otacza mnie samotność i znowu rozkoszuje się jazdą. Ernest został gdzieś z tyłu, pewnie strzela foty. Nie do końca mi się to podoba, bo cel obraliśmy sobie dzisiaj bardzo odległy - Jezioro Van i w takim tempie będzie ciężko tam dojechać. Z drugiej strony widoki aż proszą się o uwiecznienie. Tylko, że musiałbym się zatrzymywać co zakręt i pstrykać bez umiaru :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijam najwyższy punkt trasy, przełęcz położoną na ponad 2600 metrach. Jest chłodno, nawet zimno. Znaki pokazują, że w zimie lepiej mieć łańcuchy. Wydaje się, że wtedy musi być tu naprawdę surowo. Widać pojedyncze porozrzucane chaty, prawdopodobnie pasterskie. Za to ludzi wcale. Później szorstki zimowy asfalt coraz częściej ustępuje odcinkom szutrowym. To jednak stan przejściowy bo wszędzie ślady budowy. Turcy drążą nowe tunele, upraszczające drogę, szkoda tylko, że pozbawią ją też walorów widokowych. W pewnym momencie dostrzegam coś co wygląda jak mongolskie jurty. Kręci się tam kilka osób no i jest sporo owiec. Nie wiedziałem, że Tureccy pasterze też bytują w tego typu namiotach.

Obrazek

Obrazek

Droga zaczyna powoli opadać, coraz częściej widać drzewa. I niech nikt mi nie wmawia, że jesień tylko w Polszy jest taka piękna. Owszem jest ale i w Turcji nie brakuje złota i wszelkich innych odcieni jakie mogą przybierać liście. Czekam na Ernesta na skrzyżowaniu dróg. Kończy mi się paliwo więc trzeba poszukać stacji. Spotykam Niemców (a może Austriaków - nie pamiętam) na KTM'ie 990. Jadą w przeciwną do nas stronę. W końcu dojeżdża Ernest. Musimy trochę zboczyć z trasy aby znaleźć stację. Na niej znów spotykamy znajomą parkę z KTM'a.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ruszamy dalej na południe. Mijamy miasto Erzurum pędząc piękną autostradą. Przed nami potężne czarne chmury, za nami słońce, gdzieś po środku tęcza, wiecie normalne widoki :)
Niestety w którymś momencie dopada nas potężna nawałnica. Z nieba wali deszczem a potem gradem, do tego błyska z każdej strony. Droga zamienia się w rzekę, kompletnie nic nie widać. I boli! Cholernie boli, każdy jeden kawałek wody w postaci zamarzniętych kulek dokładnie odczuwam na swojej skórze. Trwa to zaledwie kilka minut, ale to wystarczy. Jesteśmy kompletnie mokrzy, pada GPS spot. Elektronika nie najlepiej zniosła nagły wzrost wilgotności i drgań. Szczęśliwie do wieczora już nie pada i pęd powietrza pozwala nam nieco wyschnąć. W mieście Agri ponownie się tankujemy, tradycyjnie na stacji wypijamy gratisową herbatkę :) Jest już ciemno, zimno i coraz bardziej nam się nie chce. Ernest prowadzi bo Garmin ma więcej bocznych ścieżek, gdzie można szukać miejsca na nocleg. Zdaje się, że coś tam wypatrzył bo zawraca. Odbijamy wąską szutrówką do góry co po ciemku nie jest najprzyjemniejsze. Na górze przestrzeni dużo, tylko wszystko jakoś dziwnie pod kątem. Ładujemy się w pole i rozstawiamy na niezłym spadzie. Zapowiada się sen przerywany walką z grawitacją. Do śpiworów pakujemy się bardzo szybko. Po drugiej stronie drogi i rzeki, w dolinie widać wioskę. To akurat w niczym nie przeszkadza. Bardziej niepokoi nas to, że dochodzą z niej odgłosy strzałów.

Obrazek
Awatar użytkownika
grad74
swobodny rider
swobodny rider
Posty: 2687
Rejestracja: 23.06.2012, 07:09
Mój motocykl: XL600V
Lokalizacja: Siechnice

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: grad74 »

CHYyyy.... , no mogę zacząć oddychać , bo przeczytałem jednym tchem :) No dobra , chłopaki dawać dalej :smile:
Honda TransalpPD10-99r, Honda Revere RC33-96r, Honda Nx125-99r, SHL M11-62r, WSK Garbuska-68r,Skuterek Motobi 50 z Hondowskim silniczkiem ;).

Gdyby Transalp kardan miał, ideałem by się zwał :)
Awatar użytkownika
Neno
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2484
Rejestracja: 15.03.2010, 18:37
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Zambrów

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Neno »

Powinniśmy byli zacząć od tego ale... jak zaczynaliśmy to klipu jeszcze nie było.
Za to teraz już jest.
Zapraszamy.

Cyryl
dwusuwowy rider
dwusuwowy rider
Posty: 190
Rejestracja: 12.07.2009, 09:25
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Wlkp.

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Cyryl »

Przeczytamy jeszcze coś w tym temacie?? :thumbsup:
NTV Deauville->V-strom 1000->Transalp zmota->Bandit 1200->Transalp 600->Bandit 1200->Tdm->Africa Zmota->1100GS->1150GS->1100GS->CB1300S->CRF1000 i MT01
Awatar użytkownika
Neno
młody podróżnik
młody podróżnik
Posty: 2484
Rejestracja: 15.03.2010, 18:37
Mój motocykl: inne endurowate moto
Lokalizacja: Zambrów

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: Neno »

Tomasz ostatnio mocno zajęty ale jestem przekonany , że opisze wyjazd do końca.
Jak nie (to do Tomasza) to ja skończę za niego :P
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Neno pisze:Tomasz ostatnio mocno zajęty ale jestem przekonany , że opisze wyjazd do końca.
Jak nie (to do Tomasza) to ja skończę za niego :P
Spoko spoko ciąg dalszy nastąpi :) Obecny kryzys wynika z tego, że ostatnio nie dodała mi się kolejna część i straciłem wszystko co napisałem :/ Także jak mi przejdzie frustracja to pociągniemy temat dalej :)
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Wbrew obawom budzimy się rano bez dziur w namiocie. Za dnia doskonale widać wioskę, z której dochodziły odgłosy strzałów. Wydaje się, że nie było szans aby można nas było stamtąd dostrzec. Wstępna trudność na początek dnia to nawrotka załadowanym motocyklem na tym zboczu. Na szczęście obywa się bez przygód.

Obrazek

Obrazek

Dzisiejszego dnia droga dalej prowadzi nas na południe w kierunku jeziora Van. Do samego jeziora jednak nie docieramy gdyż wcześniej odbijamy w prawo w boczną drogę. Po kilku kilometrach stajemy przy wiejskim sklepiku. Zebrane pod nim dzieciaki szybko wykazują zainteresowanie naszymi osobami. Krótkie zakupy kończą się małą sesją fotograficzną.

Obrazek

Jedziemy dalej w kierunku potężnego masywu zarysowującego się przed nami. Nijaki asfalt szybko przechodzi w szuter. Spotkani na rozstaju dróg pasterze niewiele nam pomagają więc zdajemy się na Garmina. Ma swoje fanaberie, czasem wyszukuje dziwne trasy, czasem się wyłącza ale bez niego byłoby kiepsko. W pyle i kurzu unoszącym się spod kół jedziemy otaczając wulkaniczny masyw od północnej strony. Mijamy małą pasterską wioskę, skromne domy, ludzie spoglądający z ciekawością i wszędobylski zapach bydła. Te jednak dostrzegamy dopiero za wioseczką na pastwiskach. Niestety wzbudzamy zainteresowanie psów pasterskich, które postanawiają na nas zapolować. Niezbyt miłe to przeżycie, bo to nie małe kundelki a wielkie i masywne psy, dodajemy więc stanowczo gazu i zostawiamy je w tumanie kurzu. Jedziemy tak jeszcze kilkanaście kilometrów, pozostawiając ślady cywilizacji daleko w tyle. Wreszcie, gdy wyjeżdżamy zza zakrętu, nieco poniżej ukazuje nam się malutka osada. Kilka gospodarstw i spora mętna kałuża, będąca zapewne wodopojem dla zwierząt. Według Garmina jesteśmy na miejscu. Dalej, a w zasadzie wyżej (jesteśmy na blisko 2500 metrów) chyba już się dojechać nie da. Zjeżdżamy powoli między budynki, ludzie, głównie dzieci spoglądają na nas nieśmiało. Podobnie jak mężczyzna, którego obieramy za cel. Podjeżdżamy, witamy się i próbujemy zebrać potrzebne nam informacje. Otóż chcemy tu zostawić nasz dobytek i ruszyć w górę, na drugi co do wysokości szczyt turecki - Suphan Dagi. Konwersacja nie idzie nam najlepiej bo każdy z nas używa nieznanego drugiemu języka, dopóki nie pada nazwa szczytu i gest sugerujący marsz. Wtedy nasz rozmówca się ożywia a z jego gestów wnioskujemy, że się da i w ogóle wszystko ok. Nagle za naszymi plecami robi się jakieś zamieszanie i spośród małego tłumku wychodzi do nas dojrzały, elegancko ubrany mężczyzna. Podajemy sobie dłonie i zaczynamy od nowa nasze eksplanacje. Po chwili gość prowadzi nas w kierunku czegoś co okazuje się jego garażem. Pokazuje aby zaparkować motocykle obok jego forda. Tak też robimy. Uznajemy, że chyba się dogadaliśmy i możemy tu wszystko bezpiecznie zostawić. Zaczynamy się powoli przebierać i pakować niezbędny ekwipunek do plecaków. Cała wioska się nam przygląda. Szef (tak nazwaliśmy właściciela garażu) kilka razy proponuje nam czaj u niego w domu. Oczywiście zaproszenie przyjmujemy tyle że samo przebieranie dosyć długo nam się ciągnie. W międzyczasie wszyscy z zainteresowaniem oglądają nasz sprzęt, aparaty, kamery, mój nóż („Rambo"“ - jak go nazwali) no i oczywiście motocykle. Pytam jeszcze szefa czy torby można schować u niego w domu. Nie robi żadnego problemu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wreszcie spakowani kierujemy się do jego domu. Przed wejściem oczywiście zostawiamy buty i plecaki. Wchodzimy do izby, w której siedzą same kobiety. Co ciekawe na środku pod ścianą stoi płaski telewizor. Tu jednak siedzieć nie będziemy, Szef prowadzi nas do kolejnej izby. Podłoga tu jest cała wyścielana dywanami a dokoła porozkładane są poduszki do siedzenia. Z nami wchodzi młody chłopak i jeszcze jeden mężczyzna. Kobiety zostają. Siadamy w czwórkę i przez moment z zaciekawieniem i pewnym zmieszaniem patrzymy się na siebie. Szef zdaje się emanować jakąś dumą, czy to z faktu, że nas zaprosił, czy z tego, że ma taki dom. Wtem wchodzi mała dziewczynka z tacą, szklaneczkami i dzbankiem. I zaczyna się rytuał. Małe szklaneczki napełniają się za pomocą małych rączek i lądują tuż przed nami, Jest też oczywiście cukier w kostkach. My wrzucamy go do szklaneczek, Szef bierze do ust i sączy przezeń herbatę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Herbata przełamuje lody i wkrada się między nas ożywienie, zaczynamy jakąś nieporadną rozmowę. Mimo, że używamy słów, więcej rozumiemy i przekazujemy gestami. Nasz gospodarz nazywa się Nesim. Młody chłopak to jego syn Feizi, a drugi mężczyzna to Rassul. Wszyscy trzej są bardzo sympatyczni. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim lata jeszcze mały brzdąc, zdaje się najmłodsza pociecha Nesima. Szef opowiada nam o swojej rodzinie, pokazuje zdjęcia synów na ścianie (wiszą tam tylko synowie) i mówi, że wszyscy wyjechali do miasta. Został tylko Feizi. Dowiadujemy się też, że zachodnia Turcja i Istambuł są złe, Ameryka też. Szef pyta o Polskę. Odpowiadamy, że Polska jest dobra :) Gdzieś tam w kącie Ernest dostrzega jakiś wolumin. Pytamy co to. Okazuje się, że Koran. Córka Nesima z szacunkiem bierze go w ręce, całuje okładkę i otwiera. Z przyjemnością przyglądamy się misternie zdobionym stronom. Niestety nie możemy zrobić zdjęć. Po chwili z takim samym szacunkiem dziewczynka odkłada księgę.

Obrazek

Wreszcie przychodzi pora aby ruszać. Jest już południe a czterotysięcznika nie zdobywa się między obiadem a kolacją. Nesim pyta jeszcze czy nie chcemy czaju na drogę. Idę więc do plecaka po swój termos. Wracając słyszę głośne i stanowcze:Kurd! Kurdystan!. Pytam więc po powrocie Ernesta o co chodzi. Gdzieś nam to umknęło, w ogóle się nad tym nie zastanawialiśmy do tej pory. A teraz już wiemy, jesteśmy w Kurdystanie, w kurdyjskiej wiosce. To dlatego Nesim niezbyt przychylnie wypowiada się o zachodniej (administracyjnej) części Turcji. Relację kurdyjsko-tureckie od dziesiątek lat nie układają się dobrze. Siadam z moim termosem (0,7l) a Nesim patrzy i się uśmiecha ironicznie. Po chwili wchodzi jego córką, z - na oko - 5 litrowym termosem, takim ze szkłem w środku. Teraz to my się śmiejemy i próbujemy wytłumaczyć, że nie damy rady tego ze sobą targać. Szef nie ma wyjścia, ustępuje a my zalewamy tylko nasz mały termosik. Dostajemy jeszcze zapas chleba, owczego sera i oliwek. No to z głodu nie zginiemy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Żegnamy się z naszym gospodarzem, zarzucamy plecaki i ruszamy w góry. Od ponad 10 dni siedzimy głównie w siodłach motocykli, nasze nogi nie są więc zbyt skore do poruszania się, szczególnie w górę i z balastem. Tak więc tempo z początku jest bardzo spacerowe. Co więcej, to nie Tatry czy Alpy, nie ma tu żadnych szlaków, tabliczek czy ścieżek. Znaczy ścieżki są ale pasterskie. Drogę więc musimy wybierać sobie sami „na oko“. Ponoć na wejście na Suphan Dagi wymagane jest jakieś pozwolenie administracyjne, no cóż, my mamy zgodę Nesima - nam wystarczy :) Wybieramy drogę względnie na wprost, jako cel obierając prawe,skrajne zbocze szczytu. Kluczymy wężowym tropem aby łatwiej nabierać wysokości. Z początku jest w miarę łagodnie, dużo tu jeszcze trawy i śladów pasterskiego bytowania. Wychodzimy na spore wypłaszczenie że pozostałościami obozowania pasterzy. Od tego miejsca podejście robi się trudniejsze. Idziemy bokiem żlebu a pod nogami coraz więcej kruchych wulkanicznych skał. Odwracamy się a widok zapiera dech. Przestrzeń zdaje się być nieograniczona, bo aż po horyzont nie ma praktycznie żadnych innych gór. W dole została nasza wioska, tak mała, że ledwie dostrzegalna. Robimy przerwę i cieszymy się tym widokiem i piękną pogodą.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
bathory
łamacz szprych
łamacz szprych
Posty: 635
Rejestracja: 20.12.2011, 15:48
Mój motocykl: nie mam już TA
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Re: MotoGóry 2013 - miał być Kaukaz a wyszło jak wyszło :)

Post autor: bathory »

Przerwa jednak długo trwać nie może, bo czasu wiele nie mamy i jutro chcemy atakować już szczyt więc dziś musimy obozować jak najwyżej. Pod wieczór po 6 godzinach marszu znajdujemy w miarę płaski kawałek terenu i rozbijamy namiot na 3500 metrach. Wieczór jest jeszcze w miarę spokojny a niebo przejrzyste, czuć jednak, że wiatr się wzmaga.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nocy następuje załamanie pogody i załamanie snu. Kiedy budzę się pierwszy raz, boczna ściana namiotu leży mi na twarzy. Wieje niesamowicie, a ponieważ namiot jest bez fartuchów zimne powietrze wlatuje również do środka. Każde kolejne przebudzenie wzmaga złość, praktycznie nie da się spać, szarpie namiotem niesamowicie. W takich warunków dociągamy do rana. Niestety namiot nadal leży na nas. Wychylamy głowy na zewnątrz aby przekonać się, że przyszła do nas zima. Czarne chmury, biały śnieg i potężny wiatr. Nic tylko atakować szczyt. Leżymy więc dalej w ciepłych śpiworach i czekamy na jakieś okno pogodowe. Te następuje dopiero po 10tej.

Obrazek

Obrazek

Wychodzimy zostawiając obóz i pniemy się z wolna do góry. Nie jest dobrze, czarne chmury co chwila przewalają się przez grzbiet, co jakiś czas popaduje śnieg i nieustannie wieje. Po jakimś czasie zaczyna też błyskać i grzmieć. Ernest jest trochę z przodu i zdaje się nie zwraca zbytnio uwagi na coraz większe niebezpieczeństwo pchania się wyżej. W końcu się zrównujemy a pogoda załamuje się totalnie. Wieje, sypie, błyska i grzmi.

Obrazek

Obrazek

Chowamy się w zagłębieniu skalnym, żeby przeczekać burzę. Jesteśmy na blisko 3800 metrach ale decydujemy się na odwrót. Jest zbyt niestabilnie i nie ma sensu ryzykować, zwłaszcza, że cały czas musimy wyszukiwać sobie dobrą drogę. Po kilkunastu minutach przestaje grzmieć i szybkim krokiem schodzimy do obozu. Przemarznięci pakujemy się w śpiwory.

Obrazek

Obrazek

Dochodzimy do siebie i wyczekujemy kolejnego przejaśnienia aby się spakować i zejść do wioski. To następuje dopiero po 14tej. Szybko się zwijamy, choć namiot wyrywa z rąk i zaczynamy zejście. Po chwili znowu pogoda się sypie, zaczyna padać, wpierw śnieg, potem deszcz. Widoczność znikoma. Dobrze, że mamy GPS więc schodzimy po śladzie. W końcu jednak padają baterię. Na szczęście najgorszy odcinek drogi za nami, w krótkich przejaśnieniach dostrzegamy wioskę, wyznaczającą nasz kierunek. Na dole jeszcze trochę błądzimy między wzgórzami i skałami aż wreszcie wychodzimy na drogę tuż przed zabudowaniami. Spotykamy Rassula i jego brata Mehmeta wracających ze stadem, jesteśmy bezpieczni, u swoich :)
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Ahrefs [Bot] i 1 gość